Wilcze wojny - Okładka książki

Wilcze wojny

Michelle Torlot

0
Views
2.3k
Chapter
15
Age Rating
18+

Summary

Po Wojnach Wilków, wilkołaki i ludzie zgodzili się na niełatwy rozejm i podzielili świat między siebie. Wilkołaki zajęły lasy i równiny, a ludzie miasta i miasteczka. Ludzkość została podzielona na Robotników i Elity. Teraz brakuje żywności, a Robotnicy głodują. W ten sposób dwunastoletnia Ellie trafia głodna na terytorium wilkołaków. Czy wilkołaki są naprawdę przerażającymi bestiami, przed którymi ją ostrzegano, czy też Elity ukrywają prawdę?

Kategoria wiekowa: 18+ (Tekst może zawierać: Gwałt i przemoc)

Zobacz więcej

110 Chapters

Rozdział 1

Ellie

Siedziałam na przewróconym pniu drzewa, wpatrując się w dal. Słońce było nisko na niebie, powoli zachodziło, nadając wszystkiemu piękny blask.

- Co ty do cholery robisz, Ell?

Spojrzałam w górę, aby zobaczyć mojego starszego brata, Jacksona stojącego nade mną.

-Jesteś strasznie blisko granicy... znasz zasady - powiedział.

Przewróciłam oczami i wpatruję się w kierunku horyzontu.

-Nawet o tym nie myśl Ell. Ukarzą cię za to i będziesz na połowie racji żywnościowych przez miesiąc - ostrzegł Jackson.

Przewróciłam oczami -połowa z niczego to wciąż nic.

Jackson szturchnął mnie w ramię.

-Weź, wiem, że jesteś głodna - uśmiechnął się.

Spojrzałam na jego rękę. Moje usta otworzyły się szeroko w szoku. To był jakiś rodzaj przetworzonego jedzenia. Nigdy tego nie jedliśmy, cholera, nigdy nawet nie widziałam czegoś takiego wcześniej.

-Co...Co to jest? Skąd to masz - wydusiłam z siebie, kiedy patrzyłam na opakowanie w jego ręce.

Przełamał je na pół i podał mi jedną połówkę, drugą zjadając samemu.

-To się nazywa Cze-ko-la-da - zabrzmiało jego słowo. -A jeśli nie wiesz, nie możesz mieć kłopotów.

Szybko zaczęłam jeść, delektując się słodkim smakiem. To było takie dobre!

Chichotałam-a ty mi marudzisz, tylko dlatego, że zaglądam przez granicę.

Jackson potrząsnął głową.

-To co innego, jeśli strażnicy cię znajdą, zastrzelą cię na miejscu.

-Jeśli cię znajdą… - wskazał w kierunku horyzontu. -Cóż, Chrystus wie, co się z tobą stanie... jeśli plotki są prawdziwe - zakończył.

Potrząsnęłam głową i zacisnęłam wargi.

-Oni mają więcej jedzenia, niż wiedzą, co z nim zrobić, a my... nie mamy nic. Ich zwierzęta jedzą lepiej od nas.

Zmusiłam się do powstrzymania łez, które groziły upadkiem. Wdzięczna, że Jackson nie widział mojego cierpienia.

Jackson zaśmiał się. -Oni są zwierzętami, Ell.

Przewróciłam oczami, gdy przeżuwałam ostatnią przekąskę. Mój żołądek nadal czuł się pusty, ale tabliczka czekolady pomogła.

Jackson położył rękę na moim ramieniu.

-Chodź, wróćmy, zanim zostaniemy zauważeni. Musisz się przespać, wyrzucić te głupie pomysły z głowy.

Wstałam i pozwoliłam bratu zaprowadzić mnie z powrotem do obozu pracy.

Wstawaliśmy o świcie, rozbierając to, co zostało z miasta położonego najbliżej granicy. Potem wjeżdżały buldożery. Potem wybieraliśmy kamienie, zanim próbowano zaorać ziemię i posadzić.

To nie była prawdziwa ziemia uprawna. To były pozostałości po starym mieście, które było zbyt blisko granicy, aby mogło być zamieszkane. Poza tym, jedzenia było mało.

Jeśli była szansa, że uda im się wyhodować jakieś jedzenie, trzeba było z niej skorzystać.

Tak było przez całe moje życie i przez większość życia moich rodziców. Po wojnie ludzie dostali miasta i miasteczka. Wilkołaki dostały lasy i równiny.

Wystarczyło spojrzeć za granicę, żeby zobaczyć pasące się bydło, sady owocowe, pola pełne upraw.

Miasta były bardzo dobre, ale nie można było w nich uprawiać żywności. Jedyną przestrzenią były parki stworzone przez człowieka. Były one już wykorzystywane do uprawy żywności. Po prostu nie było jej wystarczająco dużo.

Jedynym powodem, dla którego ja i mój brat przeżyliśmy po śmierci naszych rodziców, były obozy pracy.

Pracowałeś dwanaście godzin, dostawałeś jeden posiłek. Jeśli można to było nazwać posiłkiem. Gulasz warzywny, który był bardziej wodą niż warzywami, i łóżko.

Jeśli przyłapano cię na kradzieży jedzenia, był to natychmiastowy wyrok śmierci. Przekraczanie granicy oznaczało to samo. Jeśli wilkołaki cię nie zabiły, robili to strażnicy.

Życie dla ludzi było piekłem. Przekroczenie granicy, kradzież jedzenia i przyniesienie go z powrotem musiało być warte ryzyka.

Jeśli nie znajdziemy sposobu na zdobycie większej ilości jedzenia, rasa ludzka umrze z głodu.

Strażnicy spojrzeli na nas podejrzliwie, gdy wracaliśmy do obozu. Po prostu trzymaliśmy głowy nisko. Po powrocie do baraku, gdzie znajdowały się łóżka, udaliśmy się na swoje prycze.

Większość rodzin spała razem. Jeśli byłeś sam, trafiałeś albo do mężczyzn, albo do kobiet. W zależności od płci. Myślę, że ja i Jackson mieliśmy szczęście, mieliśmy siebie nawzajem.

Położyłam się na pryczy, a Jackson usiadł na brzegu łóżka. Zawsze tak robił, dopóki nie zasnęłam.

-Myślisz, że oni wiedzą, że praktycznie umieramy z głodu - szepnęłam.

Jackson zmarszczył brwi -Kto?

Zawahałam się, zanim obniżyłam głos -Wilkołaki.

Jackson potrząsnął głową i skrzywił się.

-Po prostu odpuść, Ellie. Nie powinnaś nawet o nich mówić.

Westchnęłam i zamknęłam oczy.

Wiedziałam, że Jackson miał na uwadze tylko moje dobro, ale byłam przeklęta, jeśli miałam zamiar umrzeć z głodu, lub umrzeć na jakąś chorobę, ponieważ moje ciało nie było wystarczająco silne, aby ją zwalczyć.

Sen w końcu przyszedł, ale nie trwał długo. Obudził mnie gryzący ból w żołądku spowodowany brakiem jedzenia.

Wszyscy inni jeszcze spali, oprócz Jacksona, którego ku mojemu zdziwieniu nie było na swojej pryczy.

Pomyślałam o batoniku czekoladowym, którym dzieliliśmy się wcześniej. Czy on kradł jedzenie? Jak mógł być tak lekkomyślny. Potem moje myśli skierowały się ku granicy. Jeśli miałam to zrobić, musiało to być teraz.

Jackson by zrozumiał. W nocy było mniej strażników. Mogłabym prześlizgnąć się przez granicę i wrócić. Znaleźć kryjówkę na jedzenie. Wtedy ja i Jackson moglibyśmy się nim podzielić.

Desperackie czasy wymagały desperackich środków, a ja byłem zdesperowana. Wszyscy byli. Dosłownie umieraliśmy z głodu. Wątpiłam, że wszyscy, ale my byliśmy najniższą rasą ludzką.

Pracownikami fizycznymi niższego szczebla. Byliśmy jednorazowego użytku.

Przełożyłam nogi przez łóżko i szybko związałam moje długie ciemne włosy w kucyk. Następnie chwyciłam mały plecak spod łóżka, po czym wymknęłam się z blokowiska.

Moje ubrania były ciemne, więc mogłam ukryć się w cieniu. Byłam wdzięczna za kolor moich włosów, bo wtapiały się w ciemność. Drogę oświetlał mi tylko księżyc.

Planowałam to już od jakiegoś czasu. Wiedziałam dokładnie, gdzie będą strażnicy. Zawsze szli tą samą trasą, sprawdzając obwód i granicę.

Patrzyłam jak strażnik przechodzi na drugi koniec obozu i kieruje się w stronę granicy.

Pozostawałam w cieniu, dopóki strażnik graniczny nie skierował się do kolejnego punktu kontrolnego.

Na szczęście granica nie była ogrodzona. Był to tylko rząd pomalowanych głazów. Każdy wiedział, żeby nie przekraczać linii. Dziś wieczorem jednak zamierzałam zignorować zasady. Dziś wieczorem zamierzałam znaleźć jakieś jedzenie.

Przekroczenie granicy było łatwiejsze niż się spodziewałam. Strażnicy prawdopodobnie nie spodziewali się, że ktoś będzie próbował ją przekroczyć.

W końcu większość ludzi w blokowisku to dzieciaki, którym wmawiano to od najmłodszych lat.

Zasady, kary, ale przede wszystkim to, że wilkołaki to potwory, które żywią się mięsem niemowląt.

My wszyscy byliśmy sierotami. Rodziców zabiła gorączka, albo głód. Niektórzy zostali zabici przez strażników, tylko za to, że próbowali ukraść trochę dodatkowego jedzenia dla swoich dzieci.

Nasi zginęli z powodu gorączki. Tak wyglądało moje życie przez cztery lata. Pracowałam, aż prawie padłam z wycieńczenia. Jackson był starszy ode mnie, i silniejszy.

To był jego ostatni rok tutaj, potem zostanę sama. Jackson zostałby wysłany na szkolenie strażników, chyba, że by się zmył. Zastanawiałam się, czy jego nocne zniknięcia miały z tym coś wspólnego.

Nie zdawał sobie sprawy, że wiedziałam, że wychodzi w nocy, ale ja wiedziałam. Nie wiedziałam tylko, dokąd poszedł.

Ziemia po drugiej stronie linii granicznej była podobna do naszej, twarda glina, w którą trzeba było się wkopać. Domyśliłam się, że to była mieszanka z betonem.

Po przebyciu około stu jardów twarda glina zmieniła się w miękką, wtedy można było zobaczyć przebijające się rośliny. Głównie chwasty, ale potem pojawiła się bujna trawa.

Schyliłam się i przejechałam po niej palcami. Nigdy wcześniej nie czułam trawy. Widziałam zdjęcia, kiedy byłam mały, ale nie czułam jej, ani nie wąchałam. Miała swój własny zapach.

Nie mogłam się powstrzymać, ale uśmiechnęłam się do siebie. Mój ojciec, kiedy żył, zawsze nas pouczał. Mówił: -Trawa jest zawsze bardziej zielona po drugiej stronie.

To znaczy, że powinniśmy być wdzięczni za to, co mamy. Prawda była taka, że trawa nie istniała tam, skąd pochodziliśmy.

Ruszyłam dalej w głąb terytorium wilkołaków. Trzymałam się nisko i tak cicho, jak tylko mogłam.

Jackson nie zdawał sobie sprawy, ale widziałam już te tak zwane potwory. W ostatnim budynku, który opuściliśmy, znalazłam książkę i lornetkę.

Schowałam lornetkę do kurtki i patrzyłam na książkę. Strażnicy nie znaleźli lornetki, ale tego samego dnia dostałam lanie za nieplanowaną przerwę w pracy.

To było tylko pięć minut, ale zasady to zasady. Gdyby znaleźli lornetkę, byłoby znacznie gorzej.

Użyłam jej kilka dni później, po pracy. Strażnicy byli w innym punkcie kontrolnym, ale było jeszcze jasno.

Wtedy ich zobaczyłam. Pracowali w polu. Nie różnili się od nas wyglądem, poza tym, że byli wyżsi, bardziej umięśnieni.

Dlaczego mieliśmy ich nienawidzić? Czy oni naprawdę różnili się od nas?

Wtedy postanowiłam, że przejdę na drugą stronę. Oni mieli mnóstwo jedzenia, my nie mieliśmy żadnego. Nie wyglądali jak potwory, przynajmniej nie z daleka.

Teraz oczywiście nie było po nich śladu. Każdy rozsądny człowiek, wilkołak czy człowiek, o tej porze byłby w łóżku.

Skierowałam się dalej w głąb ich terytorium, wtedy zobaczyłam coś w oddali. Budynek. Wyglądał jak stodoła. Znajdował się dość blisko zagrody, w której znajdowały się zwierzęta.

Szybko rozejrzałam się dookoła, po nikim nie było śladu, więc skierowałam się w stronę budynku.

Słusznie przypuszczałam, że to stodoła. Otworzyłam drzwi, wpuszczając do środka światło księżyca.

Niemalże wydałam z siebie okrzyk radości. Trafiłam w dziesiątkę. Były tam worki z owocami i warzywami. Była też skrzynka z czymś, co wyglądało jak czerstwy chleb. Chwyciłam jabłko i wgryzłam się w nie.

Nigdy wcześniej nie jadłam jabłka, ale widziałam zdjęcie. W środku było brązowe i miejscami miękkie. Smakowało dobrze.

Chwyciłam garść i włożyłam do plecaka, w przerwach między kończeniem jabłka, które zaczęłam. Potem chwyciłam trochę czerstwego chleba. Był twardy, nie miękki jak powinien być, ale nie był spleśniały.

Zjadłam trochę. Nie był tak smaczny jak jabłko, ale żebracy nie mogą być wybredni.

Warzywa wyglądały jak marchewki. Niektóre były małe, inne zniekształcone. Wgryzłam się w jedną. Całkiem niezłe. Włożyłam kilka do plecaka, który był już wypełniony po brzegi.

Zarzuciłam go na plecy, wzięłam jeszcze jedno jabłko i kawałek chleba, i ruszyłam w stronę drzwi.

Wtedy to usłyszałam. Skowyt, po którym nastąpił kolejny.

Biegiem, z sercem w gardle, ruszyłam z powrotem w stronę granicy.

Następny rozdział
Ocena 4.4 na 5 w App Store
82.5K Ratings
Galatea logo

Nielimitowane książki, wciągające doświadczenia.

Facebook GalateaInstagram GalateaTikTok Galatea