Ich mały człowiek - Okładka książki

Ich mały człowiek

Lotus O’Hara

Rozdział 2

Arenk

– Cóż, to było antyklimatyczne – powiedział Laro.

Przejechał palcem po pękniętym hełmie i uszkodzonym panelu.

– Jakiś człowiekopodobny stwór grasuje po okolicy. Musimy zabrać co się da i udać się do innych miejsc katastrofy. Tam mogą być inni – powiedział Arenk.

Byli szybcy, ale nic wartościowego nie mogli teraz unieść. To będzie wymagało drugiej wyprawy, aby wszystko rozebrać. Druga katastrofa stała w płomieniach. Zapach brudu, tłuszczu i smrodu palił go w nos.

Ślad stóp prowadził głębiej w las.

Uderzający w uszy krzyk przebił się przez drzewa. Wyciągają broń i zbliżają się do dźwięku. Tylna połowa statku kosmicznego płonęła z obrzydliwym zapachem. Ziemia usłana ciałami.

Serce ścisnęło mu się w piersi.

Zawodzenie nie ustawało. Otoczyli kopiącego humanoida. Po bliższym przyjrzeniu się, był drobnej budowy i miał ciemne włosy.

– Ręce do góry! Jesteś aresztowany za nielegalne wtargnięcie – powiedział Arenk.

Spojrzało w górę, przechylając głowę na bok, a jego zalane łzami oczy były szeroko otwarte. Mówi w nieznanym mu języku, ale po wyższym tonie można się domyślić, że to kobieta.

Włączyli swoje uniwersalne urządzenie dialektalne.

– Jesteś aresztowana – powiedział Arenk.

– Muszę ich pochować. Nie mogę ich zostawić – powiedziała.

Arenk i Laro wymienili spojrzenia. Byłoby miło, ale byłaby to wspaniała okazja do zbadania tego nowego gatunku na różnych etapach cyklu życiowego.

– Wyślemy po nie kilku ludzi. A teraz stań i połóż ręce za plecami – powiedział Arenk.

– Dokąd mnie zabieracie?

Laro westchnął i podszedł do niej. Złapał ją za ramię i pociągnął do góry. Gdy się podniosła, jej kolano trafiło w jego krocze. Laro zgiął się wpół, powinien był założyć pełną zbroję.

Samica rzuciła się do ucieczki w stronę drzew. Arenk przestawił pokrętło swojego pistoletu na usypiacz. Po ustawieniu się w linii strzału wystrzelił. Upadła na ziemię z cichym łoskotem.

***

Raven

Obudziły ją zapachy cytrusów i wanilii; miękka czarna pościel mocno ją przytuliła. Wstanie bez problemu było wspaniałą niespodzianką.

W pokoju panował półmrok, a na komodzie i na szczycie łóżka paliły się lampki. Co jest, do diabła? Poderwała się na nogi i sięgnęła po nóż. Zniknęły wszystkie kabury i spinki do włosów.

Podeszła do dużego okna, a przed nią ukazało się jasne miasto. Otworzyła je i podeszła do poręczy.

Wysokie budynki z wodospadami, ulice pełne świateł, a wszystko pokryte zielenią. Liście, pnącza i kwiaty. Ludzie? Tak wysoko w górze nie mogła dostrzec żadnych szczegółów.

Spojrzała w niebo i zobaczyła dwa księżyce tak blisko, że przysięgła, iż mogłaby ich dotknąć.

Czy widziałaś coś takiego? Czy to dlatego?

W rogu balkonu siedział mężczyzna o złotych oczach.

– Piękne, prawda? – powiedział głosem, w którym słychać było głęboki i stanowczy ton. Stał, wygładzając swoją kurtkę mundurową pokrytą medalami. Sięgnęła po nóż do ukrycia. Sam jego wzrost jest dość niepokojący, ale rysy twarzy są uderzające. Co jest w tutejszej wodzie i powietrzu?

– Nie obawiaj się, przywieźliśmy cię tu na leczenie. Nie mamy doświadczenia w leczeniu takich jak wy, ale staraliśmy się jak mogliśmy. Wszystkie twoje rany zagoiły się w ciągu kilku dni.

Kilku dni?

– Gdzie ja jestem? Muszę wrócić na swój statek – powiedziała, wchodząc do pokoju.

Musi spróbować skontaktować się z pozostałymi. Muszą mieć tu statki. Później mogą spróbować nawiązać jakiś sojusz. To znaczy jeśli tylko pozwolą jej odejść.

– W stolicy, to jest mój dom. Twój statek został zniszczony i skonfiskowany na potrzeby badań.

– Muszę go zobaczyć – powiedziała.

Szarpnęła za drzwi, aby wyjść, ale te nie ustąpiły.

– Umyj się i odpocznij. Jestem Arenk; jak masz na imię? – powiedział, wyciągając rękę.

– Raven. Po prostu skieruj mnie do wyjścia i odbierz mnie, gdy zobaczę statek – powiedziała, biorąc jego gorącą dłoń w swoją.

– Raven, nie mogę pozwolić, abyś włóczyła się bez nadzoru. To dla bezpieczeństwa Tarejczyków i twojego – powiedział Arenk.

Musi ją znaleźć. Nie może tu utknąć. Raven rozejrzała się po pokoju w poszukiwaniu czegoś, czym mogłaby się posłużyć.

– Nie pytam cię o zgodę. Mówię ci, otwórz drzwi – powiedziała, patrząc w te zapierające dech w piersiach oczy.

Teraz ona musi nadać ton. Z ludźmi nie ma co zadzierać. Podszedł bliżej, ręce trzymając za plecami. Uśmiech zaciśniętych warg sprawił, że ciepło na jej policzkach wzrosło.

– Ja tu dowodzę – jego głos staje się surowy.

– Nie mną. Otwórz te pieprzone drzwi – powiedziała.

– Ten język jest niedopuszczalny, mała.

Arenk zmniejsza dystans między nimi. Używa swojego długiego wskazującego palca, aby podnieść jej podbródek, by spotkała się z jego spojrzeniem.

– Tutaj, na tej planecie, mamy zasady i zwyczaje. Niegrzeczne dziewczynki są przekładane przez kolano i mają obolałą, czerwoną pupę – mówi.

Jej dolna połowa ciała zadrgała, odpowiadając mrowieniem. Nie zrobiłby tego, prawda? Serce waliło jej w piersi. Dopiero po kilku próbach udaje jej się uformować usta. Jego twarz rozjaśnia się na widok jej zmagań.

Odepchnęła jego rękę: – Z przyjemnością zobaczę, jak próbujesz – powiedziała, wciskając swój palec wskazujący w jego brzuch.

On chichocze: – Rób tak dalej, a nie tylko spróbuję – przechodzi obok niej do drzwi i mówi: – Zaraz wracam. Musisz być głodna.

Arenk chwyta za gałkę, a ona wydaje sygnał dźwiękowy, zwalniając zatrzask. To dobry moment, jak każdy inny. Gdy tylko światło z korytarza wkradło się do środka, wycelowała stopę w jego krocze.

Zanim zdążyła się z nim zetknąć, para rąk oplotła ją, wyciągając poza zasięg.

– Wygląda na to, że ktoś potrzebuje lekcji – mówi twardy głos.

Arenk odwraca się: – Tak, to jest zdecydowanie nie do przyjęcia.

Nieznajomy ją puszcza. Skąd on się wziął? Inny mężczyzna, ale jego oczy są zielone. Zielone tak, że błyszczą jak szmaragdy. Jest o wiele masywniejszy od smukłej sylwetki Arenka.

To ten drugi z lasu. Powinna była się tego spodziewać, idiotka. Przynajmniej teraz wie, że obserwuje ją dwóch. Następnym razem nie zawiedzie.

Arenk próbował zaprowadzić ją na ławkę przed łóżkiem, ale ona wbiła się w nią piętami. Nie zniechęciło go to ani na chwilę. Z łatwością podniósł ją z ziemi.

– Wedle obietnicy – powiedział, przewracając ją sobie na kolano.

Jej kopnięcia i szamotanina były bezużyteczne wobec jego siły. Zacisnęła mocno uda, gdy udało mu się ściągnąć jej spodnie. Spuściła oczy w dół, aby ukryć zażenowanie.

Podczas ewakuacji nie było czasu na założenie majtek. On blefuje. Ta myśl zniknęła z jej umysłu, gdy jego ciężka dłoń uderzyła o pośladek.

Krzyk uwiązł jej w gardle, ale za drugim uderzeniem już wydała głos. Tak samo postępuje z drugą stroną. Zacisnęła zęby, żeby powstrzymać dźwięki.

Uderzenia padają w coraz szybszym tempie, pozostawiając po sobie płonące ślady. Jej godność wyleciała przez okno, gdy próbowała się zasłonić. Jej jęki, cuchnące desperacją.

– Laro, pomóż mi – powiedział, przerywając na krótką chwilę.

Chwilę, z której się cieszy, modląc się o powiew wiatru, który ochłodzi jej rozpalone pośladki. Laro odrywa jej ręce od tyłka i przykuwa je do pleców. W powietrzu unosi się jego cytrusowy zapach.

– Będziesz posłuszna i będziesz się zachowywać. Czy rozumiesz? – powiedział Arenk.

Dziewczyna wierciła się i wykręcała w tym nowym ograniczeniu.

– Odpowiadaj, kiedy do ciebie mówię – powiedział.

– Nie, nie będę – jej ton był łagodniejszy, niż zdawała sobie sprawę.

– Uparta do końca.

Następny rozdział
Ocena 4.4 na 5 w App Store
82.5K Ratings
Galatea logo

Nielimitowane książki, wciągające doświadczenia.

Facebook GalateaInstagram GalateaTikTok Galatea