Kontrakt na miłość - Finał - Okładka książki

Kontrakt na miłość - Finał

S.S. Sahoo

0
Views
2.3k
Chapter
15
Age Rating
18+

Summary

Nikt nigdy nie przypuszczał, że Xavier Knight może stać się człowiekiem rodzinnym, nawet on sam. Angela dokonała rzeczy niemożliwej, sprawiając, że Xavier w końcu się ustatkował i zostawił swoje dzikie życie w przeszłości. Ale kiedy nowe przedsięwzięcie biznesowe i konkurencyjna firma wciągają go z powrotem do pędzącego i bezwzględnego świata korporacji, Xavier musi znaleźć sposób na zachowanie równowagi między życiem osobistym a zawodowym.

Zobacz więcej

Nowe wzgórza

XAVIER

Dziesięć cholernych milionów.

Zerknąłem na notatkę, żeby się upewnić. Ale tak właśnie było.

Wyraźnym, dostojnym pismem Sama O'Malleya naliczyłem osiem okrągłych zer.

Rozegraj to dobrze. Zachowaj pokerową twarz.

Przekazałem papier Alowi i patrzyłem, jak jego twarz zmienia się z niedowierzaniem. Mój partner nie potrafił powiedzieć, czy dostaliśmy królewskie rozdanie, czy marne resztki, najgorszy układ ze wszystkich.

Kogo ja oszukiwałem? Trudno było grać spokojnie. O'Malleyowie chcieli kupić X-Label za dziesięć milionów dolarów.

Ale ja nie chciałem oddać X-Label, nawet za taką sumę. A brak pokerowej twarzy u Ala sugerował to samo. Przełknąłem ślinę.

– Samie, Sally... to jest niezwykle hojna oferta. Al i ja jesteśmy zszokowani. To zupełnie nieoczekiwane.

Sam delikatnie się uśmiechnął. – Tak, rozumiemy to.

– Wygląda na to, że bogowie ci sprzyjają, Xavierze Knight. Czyż nie? – zapytała Sally, uśmiechając się do swojej szklanki z whisky.

Dlaczego mnie tak wyróżniła?

Coś w ich zadowolonej z siebie życzliwości sprawiło, że się zdenerwowałem. Wyglądało to tak, jakby czerpali przyjemność z patrzenia, jak Al i ja się męczymy.

Ale to my mieliśmy tu przewagę. Musieliśmy się pozbierać.

Kopnąłem Ala pod stołem, a on oderwał wzrok od kartki z notatkami.

– Jesteśmy zaszczyceni – dodał Al. – Ale musicie zrozumieć, że w X-Label chodzi o coś więcej niż pieniądze. To było moje marzenie przez całe życie i zaczyna się spełniać.

– Czuję to samo – kontynuowałem. – Mimo że ta oferta bardzo nam schlebia, nie możemy jej przyjąć. Chcemy sami się przekonać, jak nam pójdzie.

Ciepła atmosfera przy stole stała się chłodna, jak whisky z lodem.

Zauważyłem, że między Samem i Sally po drugiej stronie stołu coś się dzieje, i nagle poczułem, że Al i ja wtrącamy się w coś prywatnego.

– Doceniamy, że zadaliście sobie tyle trudu, żeby się z nami spotkać – powiedział Sam, słabo maskując swoje rozczarowanie pasywną agresją.

– To nie był żaden kłopot – odparłem pogodnie, starając się rozładować atmosferę. – Mam nadzieję, że będziecie mieli trochę czasu na zwiedzanie Nowego Jorku, zanim wrócicie za Atlantyk?

– Och, z pewnością nie – odpowiedział Sam. – Nigdy nie zostajemy tu dłużej, niż to konieczne.

To tyle na ten temat. Ta dwójka jest tak lekka jak mahoń i czarna skóra.

– Wy... nie lubicie Nowego Jorku? – zapytał Al.

– Nie. Uważam, że jest brudny... i rozczarowujący – odpowiedziała Sally, na tyle głośno, żeby ją usłyszano.

Zerknęła ponad głową Ala, patrząc w stronę wyjścia. Wreszcie wszyscy nadawaliśmy na tych samych falach.

Wyciągnąłem ze schowka na pieniądze czystą stówę i położyłem ją na stole.

– Za kolejkę. Chciałbym, żebyśmy zostali na jeszcze jedną, ale w domu czeka na mnie rodzinny obiad.

– Na mnie też – dodał Al, a ja nie miałem zamiaru zwracać uwagi na to, że jest kawalerem.

– Pozdrów od nas swoją piękną żonę – powiedziała Sally, przyciągając mój wzrok.

– Tak zrobię.

– Może nasze drogi jeszcze kiedyś się skrzyżują – dodał Al.

– Tak – odpowiedział Sam, patrząc wprost na mnie. – Mam przeczucie, że tak będzie.

Wychodząc z baru, uświadomiłem sobie, że nigdy nie wspomniałem O'Malleyom o Angeli.

Nieustannie jesteśmy w wiadomościach. Oczywiście Sally widziała zdjęcia Angeli i moje. Nic w tym dziwnego!

– Ufff! – krzyknął Al, gdy tylko wyszliśmy z baru i znaleźliśmy się na chodniku w zmierzchu Manhattanu. – Ci ludzie przyprawiają mnie o dreszcze.

– Och, daj spokój. To tylko interesy – odparłem, chcąc w to uwierzyć.

Ale szczerze mówiąc, kiedy na pożegnanie poklepałem Ala po plecach, starałem się zapomnieć o lodowatym spojrzeniu Sama.

ANGELA

– Robisz co!? – zamyśliłam się, wpatrując się w potężną ścianę skalną przede mną.

Różnokolorowe plastikowe uchwyty na skalnej ścianie wyglądały jak zabawa... dopóki nie zdałam sobie sprawy, że to jedyna rzecz, która dzieli mnie od rychłej śmierci!

– Wspinasz się. Bez liny – wyjaśniła po raz trzeci moja nowa przyjaciółka Jenny. Byłyśmy na spotkaniu matek w sali gimnastycznej Jenny.

– I to jest bezpieczne?!

– Tak, obiecuję. Popatrz tylko.

Patrzyłam, jak Jenny podchodzi do ściany i sięga do małej torebki z kredą przy pasie. Potem klasnęła w dłonie, a wokół niej uniosła się chmura białego pyłu.

Szybko sprawdziłam telefon, chociaż wiedziałam, że nie będzie żadnych nowych wiadomości.

Wszystko w porządku. Oni są bezpieczni.

To stawało się moją mantrą.

Wahałam się, czy zostawić Leah i Asa w domu z tatą, ale on upierał się, że potrzebuję trochę czasu dla siebie.

Fakt, że to była prawda, nie sprawił, że stałam się mniej niespokojna. Twierdził też, że praktycznie sam wychował trójkę dzieci... i nie mogłam się z tym nie zgodzić.

Ale na wszelki wypadek chciałam zostawić telefon na najwyższym poziomie głośności. Ponownie go schowałam.

Jenny mrugnęła do mnie przez ramię, zanim zaczęła się wspinać.

Poruszała się z gracją, przenosząc ciężar ciała z jednej żółtej podstawy na drugą.

Moje usta były otwarte. Każdy ruch był przemyślany. A najbardziej szalone było to, że wyglądało to tak łatwo.

Kiedy zbliżyła się do szczytu ściany, zaczęłam się denerwować. Nie byłam w ogóle przygotowana na to, że moja nowa przyjaciółka wyskoczy w powietrze. Nie mogłam nic na to poradzić - krzyknęłam.

Ale Jenny chwyciła obiema rękami duży żółty uchwyt, a jej smukłe ciało kołysało się w lewo i w prawo. Nie zauważyłam tego wcześniej, ale to był ostatni krok na trasie.

– Tak! – zawołała.

Po czym puściła ścianę i runęła w dół. Po raz drugi krzyknęłam z niepokojem i rzuciłam się jej na spotkanie.

Ale ona wylądowała lekko w przysiadzie na miękkiej niebieskiej macie. Odwróciła się do mnie z wielkim uśmiechem.

– Wow – powiedziałam, łapiąc oddech. – Jesteś oficjalnie najfajniejszą mamą, jaką znam.

Roześmiała się, prawdziwie gromkim śmiechem. – To wiele dla mnie znaczy, gdy słyszę to od ciebie!

– Czy ty żartujesz?! Zaraz zemdleję od adrenaliny, a jeszcze nawet nie dotknęłam ściany!

Wyciągnęłam rękę i pomogłam jej wstać.

– Adrenalina to jedna z najlepszych rzeczy – odpowiedziała. – Uwielbiam to, że mogę zaskoczyć samą siebie. I myślę, że tobie też się to spodoba.

– Dobrze... ale najpierw coś prostszego? – zapytałam.

– Oczywiście. Spróbujmy tą zieloną trasą...

Po trzydziestu minutach i czterech ukończonych trasach całe moje ciało szumiało z podniecenia.

To było trudne i przerażające. Ale to było niesamowite uczucie.

Nie pamiętam, kiedy ostatnio czułam prawdziwą ekscytację z powodu czegoś, co nie było moją rodziną lub pracą.

Usiadłyśmy z Jenny przy cappuccino z mlekiem owsianym z kawiarenki w sali gimnastycznej i obserwowałyśmy innych wspinaczy.

– Dziękuję, że mnie zaprosiłaś, Jenny – powiedziałam szczerze. – Nigdy nie zrobiłabym tego sama, ale naprawdę dobrze się bawiłam.

– Kiedy tylko zechcesz, dziewczyno! Muszę przyznać, że fajnie jest popisać się przed kimś nowym.

Roześmiałam się i zdałam sobie sprawę, że mięśnie mojego brzucha są obolałe.

– Zaufaj mi, jestem pod wrażeniem. Ale jestem też ciekawa... jak to się stało, że zaczęłaś?

– Inna mama mi pokazała, oczywiście! – odpowiedziała Jenny. – A ja po prostu... zakochałam się w tym.

Uśmiechnęła się spokojnie, a ja patrzyłam na nią. Ja też pragnę tego uczucia.

– Fajnie jest zrobić coś tylko dla siebie. Idę na siłownię, zdejmuję obcasy, biżuterię, a nawet obrączkę!

Spojrzałam w dół na swoje ręce. Założyłam już obrączkę. Bez niej czułam się naga.

Ale noszenie jej podczas wspinaczki było niebezpieczne, więc przez godzinę trzymałam ją w małej kieszonce w pasku legginsów, co kilka minut sprawdzając, czy nadal tam jest.

Jenny kontynuowała: – To tak, jakbym przez kilka godzin w tygodniu nie musiała być mamą, żoną, prawnikiem... Mogę być po prostu sobą.

Jej słowa przypomniały mi o uczuciu, które kiedyś było mi tak dobrze znane. Bieganie zawsze mnie uspokajało. To była moja medytacja.

Ale moje trampki leżały w szafie z tyłu pokoju. Nie dotykałam ich od miesięcy.

– Jak znajdujesz czas? – zapytałam, szczerze się zastanawiając. – Teraz nawet nie pracuję, a między opieką nad dziećmi a szukaniem szkoły...

– Czujesz się winna, że poświęcasz czas tylko dla siebie? – przepowiedziała Jenny.

– Dokładnie.

– Rozumiem to, siostro. Ale uwierz mi, nigdy nie znajdziesz na to czasu. Musisz go wygospodarować. A kiedy to zrobisz, cała twoja rodzina ci podziękuje.

Jenny ścisnęła moją dłoń, a ja poczułam się zauważona. Usłyszałam jej przesłanie głośno i wyraźnie: muszę zadbać o siebie, jeśli mam zadbać o wszystkich innych.

– Naprawdę musiałam to usłyszeć – przyznałam.

– Wszyscy tak mamy, od czasu do czasu. Powiedz mi więc, jak idą poszukiwania szkoły dla bliźniaków?

– Jak na razie, kiedy wydaje mi się, że szkoła wygląda idealnie na papierze, okazuje się, że na żywo jest zupełnie nietrafiona.

– Och, pamiętam to! – odpowiedziała Jenny ze śmiechem. – Jeśli chciałabym wiedzieć wcześniej na ten temat, to to, żeby ignorować te wszystkie bzdury o reputacji. Wiem, że łatwiej powiedzieć, niż zrobić.

– Po prostu tak bardzo się tym przejmuję – przyznałam. – Pomysł, że szkoła może otworzyć wszystkie drzwi dla moich dzieci... trudno się temu oprzeć.

– Całkowicie to rozumiem. Ale na świecie jest tak wiele wspaniałych szkół. I nie wszystkie są muzeami jak St. Barnaby.

– Po tym, jak Leah i Ace prawie pomalowali Pollocka w Cliffton, chyba nie zniosę kolejnej wycieczki do muzeum...

– Serio to zrobili? To zabawne.

– Przewodniczka na pewno tak nie uważała.

– Potrzebujesz miejsca, które pobudzi ich ciekawość i otworzy na kreatywność... Sprawdzałaś już Endless Horizons?

– Nawet o niej nie słyszałam.

– To jest w systemie Montessori – kontynuowała. – Zależy im na uczeniu się przez doświadczenie, a dzieci są zachęcane do tworzenia własnego programu nauczania.

Zmarszczyłam brwi. Zawsze uważałam, że szkoły alternatywne są zbyt hipisowskie, jak na mój gust... ale z drugiej strony, szkoły przygotowawcze były zbyt ciężkie.

Dlaczego nie miałabym dać im szansy?

Po kilku kolejnych minutach rozmowy o telewizji, pogodzie i innych cudownie nieistotnych tematach pożegnałam się z moją nową przyjaciółką.

Jadąc do domu, zostawiłam uchylone szyby, czując to cudowne, powysiłkowe zmęczenie, za którym nie zdawałam sobie sprawy, że tęsknię.

Czas spędzony z Jenny oczyścił mój umysł i dał mi nową nadzieję na znalezienie szkoły dla Leah i Ace’a.

Obiecałam sobie, że przestanę starać się, aby moje dzieci pasowały do jakiejś szkoły, i że znajdę szkołę, która będzie do nich pasować.

Uśmiechnęłam się, gdy skręciłam w naszą ulicę, myśląc o moich bliźniakach.

Tryskały energią i twórczymi pomysłami. I nie powinny tego tłumić. Musiałam tylko znaleźć środowisko, w którym mogłyby...

– STOP! – krzyknęłam, a moje zen zniknęło, gdy nacisnęłam na hamulec.

Zabawkowy samochód z moimi dziećmi w środku zatrzymał się... na środku ulicy. Ace i Leah odwrócili się do mnie z zawiedzionymi minami.

– Co wy...? Bawicie się na ulicy?! – wykrztusiłam z siebie, wysiadając z samochodu i pozostawiając go na ręcznym biegu. – Gdzie jest dziadek?! – zapytałam.

– Mamusiu, właśnie odpoczywa – odpowiedziała Leah z uśmiechem na twarzy.

Odwróciłam się w stronę rozległego trawnika i okazało się, że tata śpi na leżaku... i ma na sobie makijaż.

– Wy dwoje. Zejdźcie z drogi. Teraz!!!

Następny rozdział
Ocena 4.4 na 5 w App Store
82.5K Ratings
Galatea logo

Nielimitowane książki, wciągające doświadczenia.

Facebook GalateaInstagram GalateaTikTok Galatea