Wojownicy Torii - Okładka książki

Wojownicy Torii

Natalie Le Roux

0
Views
2.3k
Chapter
15
Age Rating
18+

Summary

Ziemia jest atakowana przez rasę potwornych kosmitów, którzy pragną tylko całkowitego zniszczenia ludzkości. Lilly i jej młodsza siostra znalazły się w samym środku tego zamieszania i są w obliczu pewnej śmierci... aż wspaniały wojownik, król Bor przybywa z innej planety i je ratuje. Jego misją jest ochrona wszystkich ludzi, ale na razie zwraca uwagę tylko na Lilly. Czy jego obowiązek stanie na drodze miłości, czy poświęci dla niej wszystko?

Kategoria wiekowa: 18+

Zobacz więcej

143 Chapters

Prolog

Księga pierwsza: Król Lilly

Ryczące alarmy rozbrzmiewały w największym galaktycznym obserwatorium we wszechświecie.

Oko czuwało nad setkami prymitywnych cywilizacji na ogromnym obszarze, badając postęp, ewolucję i upadek setek gatunków przez setki tysięcy lat.

Właśnie teraz alarmy ostrzegały o ataku na jeden z prymitywnych światów, obserwowanych przez największe umysły, jakie wszechświat miał do zaoferowania.

– Co jest? – zapytał Kurmar znad swojego półokręgu unoszących się w powietrzu holograficznych ekranów.

– Planeta sześć-jeden-sześć-zero-dziewięć, komandorze Kurmar – zawołała jedna z czterookich kobiet z przodu. Jej długie palce gorączkowo przeczesywały kontrolki.

– Czy w końcu się zniszczyli? – Jego głos brzmiał o wiele ostrzej, niż chciał, ale gniew i strach przed tym, że jeden z jego ulubionych światów rozpoczął wojnę z samym sobą, po raz kolejny były zbyt wielkie.

Kurmar obserwował ten dziwny gatunek przez lata, ciesząc się głębią emocji, które okazywali, i jednocześnie będąc zdegustowanym i przerażonym mrocznymi rzeczami, do których byli zdolni.

– Nie, komandorze – zawołała Zunta, a czworo jej oczu skanowało wszystkie ekrany wokół niej. – Są atakowani.

Strach ogarnął Kurmara na myśl o setkach istnień, do których przywiązał się o wiele bardziej, niż powinien. Była to jedna z najgorszych rzeczy, jakie może zrobić obserwator.

Przywiązanie się do niektórych mieszkańców rasy, którą się obserwowało i nagrywało, zawsze kończyło się tak samo. Z tego właśnie powodu w ciągu trzystu lat swojej służby jako dowódca odrzucił wielu obserwatorów.

Ale fascynacja rasą, na którą patrzył godzinami późno w nocy, postawiła go na nogi.

– Przez kogo? – warknął, sprawiając, że wiele głów odwróciło się w jego stronę.

Kiedy Zunta nie odpowiedziała, pomaszerował w dół do jej platformy i chwycił oparcie jej siedzenia w zaciskającym się uścisku. – Przez kogo? – zażądał ponownie odpowiedzi.

Spojrzała na niego z politowaniem w swoich szerokich, czarnych jak smoła oczach. Zunta była jedyną osobą spośród tysięcy obserwatorów, która znała jego sekret.

Ku jego zaskoczeniu, trzymała go w tajemnicy przez ponad dwieście lat, ani razu nie kwestionując, dlaczego chciał, aby dane z prymitywnego świata były przesyłane do jego prywatnego obserwatorium.

– To spinnerzy, komandorze.

Na to słowo zimna włócznia strachu przeszyła jego klatkę piersiową. Na chwilę ogarnął go strach, gdy w jego umyśle pojawiły się twarze tysięcy niewinnych istot.

Spinnerzy byli najbardziej zabójczymi istotami we wszechświecie. Zabijali bez powodu, niszcząc wszystko, co żywe, z czym tylko się zetknęli.

Żerując na ciele wszystkiego, co miało puls, pustoszyły planetę, dopóki nie umarło na niej całe życie, po czym przenosiły się do następnego świata.

Gdy miękka dłoń wylądowała na jego zaciśniętej pięści, wyrwał się z żywych wspomnień ostatniego razu, gdy patrzyli, jak te istoty niszczą świat.

– Nie możemy pozwolić, by dokonali tego ponownie, komandorze – wyszeptała Zunta. Jej bezkresne czarne oczy błagały go, by zrobił to, co należy.

– Jesteśmy obserwatorami, Zunta – warknął. – Mamy obserwować i nie przeszkadzać.

Wystrzeliła w górę i stanęła na nogi tak szybko, że Kurmar musiał zrobić krok w tył, by spojrzeć w górę na jej gniewne oczy górujące nad nim o co najmniej kilkanaście centymetrów.

– Co nam z tego, że patrzymy, jeśli nie możemy im pomóc? – Jej wysoki głos krzyczał przez masywne obserwatorium, przyciągając gapiów.

– Uspokój się, Zunta – rozkazał Kurmar, nie chcąc znaleźć się po złej stronie tej Orsinitki.

Kiedy się gniewają, Orsinici mogą być śmiertelnie niebezpieczni dzięki głośnemu, wysokiemu tonowi swojego głosu. Gdyby Zunta chciała, mogłaby zabić każdego obserwatora w pomieszczeniu w ciągu kilku sekund.

Spojrzała na niego. – Musimy coś zrobić, komandorze. Nie będę siedzieć z boku i patrzeć, jak kolejna rasa jest wyniszczana przez gatunek, który nie powinien istnieć.

Miała rację. Potworne bestie szybko rozprawiały się z zaatakowanymi przez siebie światami.

Wszelkie próby odnalezienia i zabicia przywódcy roju nie powiodły się, przez co wszystkie planety pod kontrolą Oka były zagrożone.

Kurmar wiedział, że może zrobić tylko jedną rzecz. Jako dowódca obserwatorium miał ogromną władzę i wpływy wśród przywódców Dekagonu – dziesięciogatunkowej rady, która rządziła tysiącami planet i miliardami istot.

Wydał z siebie długie westchnienie, spuszczając wzrok z Zunty. – Masz rację, moja stara przyjaciółko. Nie możemy pozwolić, by to trwało.

Zunta odprężyła się, jej bladobiała skóra przybrała bardziej różowy kolor, który powinna mieć. Usiadła na swoim miejscu i wzięła długi wdech.

– Co zrobisz?

Ponownie spotkał się z jej oczami i nie mógł nie zauważyć w nich strachu. Nie był jedynym, który polubił tę rasę.

– Jeszcze nie wiem. Porozmawiam z Dekagonem.

Jej oczy znów rozbłysły gniewem, ale nawet Zunta wiedziała, że jako obserwatorzy nie mogą nic przedsięwziąć, by pomóc.

Tylko jeśli Dekagon zgodzi się wysłać pomoc, będzie można zrobić cokolwiek, by pomóc małej, kruchej rasie, którą obserwowali od tak dawna.

– Wyślijcie mi wszystko, co macie na temat spinnerów. Udam się teraz do Dekagonu.

Przytaknęła i zanim zdążyła wrócić do swoich ekranów, Kurmar zniknął ze swojej cielesnej formy, przyjmując swój prawdziwy stan, i w mgnieniu oka podryfował w przestrzeni.

Wylądował w komnatach członków Rady, wyraźnie ich zaskakując.

– Komandorze Kurmar, co pan tu robi?

Gdy ostatnia część jego formy zestaliła się, rozległ się dźwięk z jego wewnętrznej komunikacji, informujący go, że Zunta przesłała potrzebne informacje.

– Członkowie rady – zaczął, nie tracąc czasu na uprzejmości – zaistniała sytuacja, która wymaga natychmiastowej uwagi.

Członek rady Ark'Mirakam usiadł do przodu, a jego długi język wysunął się w stronę Kurmara. – Jaka sytuacja?

Kurmar odwrócił się, by stanąć twarzą w twarz z serpinamianinem. – Atak spinnerów.

– Gdzie? – zapytał inny członek rady, podnosząc się na nogi.

– Planeta daleko we wszechświecie. Jest jedną z wielu, które obserwujemy przy Oku.

– Czy jest to planeta pod Dekagonem?

Kurmar wziął długi wdech, wypuszczając go powoli, by uspokoić nerwy.

– Nie. Jest prymitywna.

Już widział odpowiedź, która leżała na czubku każdej z ich warg.

Zanim zdążyli odpowiedzieć, Kurmar powiedział: – Nigdy wcześniej nie prosiłem rady o pomoc. Wyświadczałem wielu z was przysługi, zarówno oficjalnie, jak i prywatnie.

– Nie będę ukrywał, że pragnę pomóc tej rasie, lecz każdemu z was oddam przysługę, którą jesteście mi winni.

Spojrzał na każdego z członków stanowczym wzrokiem, dając jasno do zrozumienia, o co mu chodzi. Będzie mówił, jeśli czegoś nie zrobią.

– Co mamy zrobić? – zapytał Ark'Mirakam, siadając wygodnie na swoim miejscu.

– Wysłać Torian.

Te dwa słowa sprawiły, że każdy z członków rady usiadł zszokowany, a ich oczy rozszerzyły się.

Ark'Mirakam otrząsnął się pierwszy. – Komandorze Kurmar, czy wie pan, o co pan prosi?

– Tak! – warknął, robiąc krok bliżej. – Nic mniejszego nie pomoże.

– Nie tylko chcę śmierci spinnerów, członkowie rady, ale chcę ocalić tę rasę. Są na skraju spełnienia wymagań, by dołączyć do Dekagonu.

Nienawidził okłamywać rady, ale był gotów zrobić wszystko, by ocalić rasę, która wryła się w jego serce.

– Torianie nie są siłą, z którą można się bawić, komandorze. Gdy rozkaz zostanie wydany, nie będzie sposobu, by powstrzymać wojowników przed wykonaniem zadania... za wszelką cenę.

– Nie bez powodu są znani jako najbardziej brutalna, zabójcza i skuteczna siła w galaktyce. Czy jesteś pewien, że chcesz wysłać tak potężnych graczy na ten prymitywny świat?

Kurmar nie zawahał się. – Tak. Wyślijcie ich teraz, członkowie rady. Żadna zwłoka nie będzie tolerowana.

Oczy zwęziły mu się na to żądanie, ale wiedział, że każdy z nich ma tajemnice, co do których nie chce, by ujrzały światło dzienne. To były sekrety, które znał i sprawy, które pomógł im załatwić.

Z ciężkim westchnieniem Ark'Mirakam usiadł naprzód, krzyżując ręce na grubym drewnianym stole przed sobą.

– Komandorze Kurmar, czy zechcesz wykorzystać do tego swoją władzę nad nami? Gdy wyślemy Torian na ten świat, nigdy więcej nie będziesz miał nad nami władzy.

– Wiem. Wszystkie dawne przysługi zostaną unieważnione, gdy ta rasa zostanie ocalona. Uratowana, członkowie rady. Nic mniejszego nie pomoże.

Czekał, patrząc, jak każdy z nich wymienia spojrzenia.

W końcu wszyscy spojrzeli na niego, a on powstrzymał uśmiech.

– Bardzo dobrze, komandorze. Twoja prośba zostanie spełniona. Torianie zostaną wysłani do tego prymitywnego świata, aby uratować jego mieszkańców.

– Wydaj rozkaz teraz, Rado. Nie ma czasu na czekanie.

Obserwował, jak przed jednym z pozostałych członków rady pojawia się ekran.

Mentalnie przesłał wszystkie informacje, których Torianie będą potrzebowali do tej misji i miał nadzieję, że nie popełnił właśnie fatalnego błędu.

Toriańscy wojownicy byli najbardziej przerażającą i brutalną siłą na tysiącach planet należących do Dekagonu. Bezlitośni, zabójczy i posiadający umiejętności, które wstrząsały nawet najbardziej doświadczonymi wojownikami.

Byli ostatnią deską ratunku, wzywaną do najbardziej brutalnych i niebezpiecznych zadań potrzebnych Dekagonowi.

Ciche dźwięki z ekranu przyciągnęły jego uwagę i wzdrygnął się na szorstki głos, który się odezwał.

– Tu Bor – zawołał zimny, głęboki głos.

– Lordzie Bor – powiedziała jedna z członkiń rady, w jej głosie słychać było drżenie, które towarzyszyło jej strachowi. – Tu Lucila z Rady Dekagonu.

Nie nadeszła żadna odpowiedź, ale połączenie wciąż trwało. Lucila przełknęła. – Z rozkazu Dekagonu, twoje usługi są potrzebne w ściśle tajnej misji o najwyższej wadze i pilności.

– Moje… czy Torian?

– Torian – warknął Kurmar, nie chcąc tracić więcej czasu na bezsensowne pogaduszki.

Na linii słychać było chichot, który wywołał falę niepokoju u Kurmara. Nie było w nim ani krzty humoru czy radości, raczej śmiertelnie niebezpieczna nuta kogoś, kto nie może się doczekać walki.

– Jaka jest misja, członkowie rady?

Lucila wskazała na Kurmara, by ten przemówił.

– Spinnerzy zaatakowali prymitywny świat. Macie udać się na ten świat, zabić wszystkich spinnerów i uratować mieszkańców planety.

– Kim jesteś?

– Jestem komandor Kurmar, szef obserwatorów w Oku.

– I myślisz, że możesz wydawać nam rozkazy?

– Dekagon wydał ci rozkaz, Bor! Twoje rozkazy są jasne, Królu Wojowników. Udaj się na tę planetę, zabij spinnerów i uratuj tylu mieszkańców, ilu tylko ty i twoi wojownicy zdołacie.

– A jeśli tego nie zrobimy?

Kurmar zgrzytnął zębami, zerkając na członków rady.

Ark'Mirakam usiadł z przodu. – Wszystkie fundusze dla twojej dywizji pochodzą od tej rady, Lordzie Bor. Zgodnie z ustaleniami będziemy finansować twój oddział, zakładając, że w razie potrzeby ty i twoi wojownicy wspomożecie Dekagon.

Po chwili ciszy Bor przemówił ponownie. – Który świat dziś ratujemy?

Kurmarowi nie umknął sarkazm w głosie mężczyzny. Przez chwilę przypomniało mu to rasę, którą obserwował od tak dawna.

– Wszystkie potrzebne informacje zostały do ciebie wysłane, Lordzie Bor. Zbierz swoich wojowników. Ziemia czeka na twoje przybycie.

Następny rozdział
Ocena 4.4 na 5 w App Store
82.5K Ratings
Galatea logo

Nielimitowane książki, wciągające doświadczenia.

Facebook GalateaInstagram GalateaTikTok Galatea