Ogień przeznaczenia - Okładka książki

Ogień przeznaczenia

Vera Harlow

Proces bez zbrodni

Adeline

Nie wiedziałam, jak długo tam siedzę. Z drugiej strony, nie wiedziałam, jak długo w ogóle tam byłam. Światła nigdy nie gasły, nie było okien ani zegarów.

Już miałam próbować zasnąć, kiedy usłyszałam kroki zbliżające się do mojej celi. Czy oni wiedzieli, że nie mogę się przemienić?

Czy był to objaw tego, czym mnie odurzyli? Przesunęłam się z powrotem na krawędź łóżka i czekałam.

Kiedy kroki zatrzymały się przed moimi drzwiami, spojrzałam w dół na moje stopy i wzięłam głęboki wdech. Próbowałam przygotować się psychicznie na to, co miało nastąpić później.

Do mojej małej celi wszedł ten sam mężczyzna, który wcześniej mnie przesłuchiwał. Wpatrywał się we mnie przez chwilę, jakby próbował określić, jak dużym jestem zagrożeniem.

Kiedy upewnił się, że nie zamierzam go zaatakować, powiedział - Poinformowałem betę o naszej ostatniej rozmowie.

- Jak na razie nasze patrole nie wyłapały więcej łotrów, więc póki co jesteśmy skłonni cię wysłuchać.

Przytaknęłam powoli, czekając na "ale".

- Chcielibyśmy, abyś została tutaj jeszcze przez jakiś czas, aż będziemy zadowoleni z twojej historii.

- Oczywiście - jakbym miała jakiś wybór - mruknęłam.

- Wstawaj - rozkazał ostro.

Podskoczyłam, już żałując, że cokolwiek powiedziałam.

- Chodź za mną - Wskazał w kierunku drzwi.

- Gdzie? - Odważyłam się zapytać.

- Nasz beta chciałby z tobą porozmawiać. - Zaczął wychodzić.

Zrobiłam krok do przodu, po czym się zatrzymałam.

Kiedy zauważył, że nie jestem za nim, odwrócił się i rzucił mi gniewne spojrzenie. - Co? - zapytał studiując moją twarz.

- Nie mogę się z nim spotkać.

Jęcząc, przejechał ręką po swoich krótkich, gładkich włosach. - Dlaczego?

Spojrzałam w dół na koc, którego użyłam jako sukienki i z powrotem w jego stronę. Wyglądał na zdezorientowanego, więc zrobiłam to jeszcze raz, bardziej agresywnie.

Gdy zobaczył, że jestem zirytowana, wkurzony wzruszył ramionami, bo nadal nie wiedział o co mi chodzi.

Przewracając oczami, rzuciłam po prostu - Jestem naga.

Uniósł brwi i wpatrywał się w moje ciało przez kilka sekund. O kilka za długo.

Odchrząknęłam i zapytałam: - Masz zamiar coś z tym zrobić, czy dalej się na mnie gapić?

Wyrywając się z jakiegoś transu, w którym był, podrapał się po głowie bardziej agresywnie i zaczął marudzić, po czym powiedział: - Zaczekaj tutaj.

Wyszedł z pokoju, zanim zdążyłam cokolwiek powiedzieć. Zamknął za sobą drzwi. Zaczekać tutaj? Ciekawe gdzie miałam niby iść?

Po chwili wrócił, wciąż z niezadowoloną miną, trzymając męską koszulkę i spodenki do koszykówki.

Wręczył mi je i zamknął drzwi. Z tego co mogłam dojrzeć był chyba odwrócony plecami do drzwi.

Zrzuciłam koc i szybko naciągnęłam koszulkę na głowę. Przy wzroście metr sześćdziesiąt, nie byłam olbrzymem, więc koszulka opadła mi do połowy uda.

Spodnie do koszykówki sięgały mi prawie do kostek i nawet po zawiązaniu sznurka najmocniej, jak tylko mogłam, nadal obawiałam się, że spadną mi z bioder.

Zapukałam do drzwi, aby powiedzieć strażnikowi, że skończyłam, a on otworzył. Po szybkim obejrzeniu mnie, kazał mi iść za sobą korytarzem.

Korytarz, który był przed nami, rozciągał się na cały budynek. Moja cela była ostatnią z pięciu. Dochodząc do końca korytarza, minęliśmy duże drewniane biurko.

Monitory zajmowały całą jego prawą stronę, a patrząc na ekran, mogłam zobaczyć nagrania z ochrony w całym obiekcie.

Skręciliśmy w lewo za biurkiem i skierowaliśmy się w stronę klatki schodowej, która znajdowała się w tylnym rogu budynku.

Minęliśmy kolejny korytarz, identyczny jak mój, w którym również znajdowało się pięć cel.

Całe to miejsce było o wiele mniejsze, niż początkowo sądziłam i bardziej przypominało wysokiej klasy schronisko dla psów niż cokolwiek innego.

Kiedy dotarliśmy do schodów, trzymałam kurczowo górę spodenek, bojąc się, że stracę je podczas wchodzenia.

Starałam się zapamiętać jak najwięcej i byłam wdzięczna, że układ był taki prosty. To znacznie ułatwiało zapamiętywanie wszystkiego.

Nie wiedziałam, co jeszcze beta, jak nazwał go mój strażnik, chciałby omówić. Ja już prawie wszystko powiedziałam strażnikowi.

Mam nadzieję, że to wystarczy temu facetowi, żeby zobaczyli, że nie jestem łotrem i nie mam ukrytych motywów. Moim jedynym celem było dotarcie do domu.

Kiedy znalazłam się na szczycie schodów, strażnik wstukał kod na klawiaturze przy drzwiach. Drzwi zaskrzypiały, a gdy otworzyłam, on mi je przytrzymał.

Nie podobała mi się myśl o tym, że stoi za mną ten ogromny, obcy mężczyzna, ale kiedy dał mi jasno do zrozumienia, że nie zamierza się ruszyć, dopóki nie zrobię kroku, przeszłam.

Korytarz, w którym się znalazłam, wyglądał jak w jakimś biurowcu.

Na ścianach stało kilka szafek z aktami, na podłodze cienka szaro-biała wykładzina i sztuczna choinka.

Podskoczyłam na dźwięk zamykających się za mną drzwi. Strażnik wyglądał jakby chciał się roześmiać i wskazał mi drogę, abym dalej podążała za nim w dół korytarza.

Skręcając w prawo na końcu korytarza, doszliśmy do drzwi z ciemnego wiśniowego drewna.

Po tym jak strażnik w nie zapukał, czekaliśmy aż głęboki głos nakazał nam wejść.

Po raz kolejny mój nadzorca przytrzymał drzwi, a ja weszłam do środka. Wewnątrz pomieszczenia znajdowało się duże metalowe biurko.

Było ono zrobione tak, aby w razie potrzeby można było na nim trzymać więźniów. Po obu stronach biurka ustawiono kilka metalowych krzeseł, ale poza tym pomieszczenie było puste.

Mężczyzna siedzący naprzeciwko był tak samo duży jak mój strażnik. Miał opaloną, ogoloną twarz, ciemne oczy i krótkie brązowe włosy.

Jego twarz była irytująco znajoma. Zajmował się swoim telefonem i był ubrany w strój biznesowy.

Spojrzał na nas i zatrzymał przez chwilę na mnie wzrok przed zwróceniem się do strażnika.

- Dzięki, Jeremy. Zajmę się tym..

Jeremy! Czy to było imię jednego z mężczyzn w lesie? Strażnik skinął głową i wyszedł, zamykając za sobą drzwi.

Mężczyzna wskazał, żebym usiadła, więc wzięłam krzesło naprzeciwko niego i usiadłam, opuszczając ręce na kolana.

Pośpiesznie próbowałam przegrzebać się przez zniszczone obrazy w mojej głowie, smutne pozostałości po chwili, którą zmuszona byłam nazwać wspomnieniami.

Fakt, że były zamglone i niekompletne, coraz bardziej mnie irytował, bo właśnie teraz ich potrzebowałam.

Chyba wiedziałam, jaką rolę odgrywał ten człowiek w uwięzieniu mnie tutaj, ale nie mogłam być pewna.

Zaczęłam bawić się brzegiem mojej koszulki, podczas gdy mężczyzna przeglądał coś w swoim telefonie.

Spojrzał w górę i przedstawił się.

- Jestem Patrick Deloney i jestem beta watahy Moon Ridge. Nasz alfa jest zbyt zajęty, aby dzisiaj spotkać się z tobą osobiście, więc będzie na głośniku, a ja będę przyjmował twoje zeznania.

Patrick. Jego imię brzmiało jak wielkie dzwony. Kiwnęłam głową i poczułam, że zaschło mi w ustach. Alfa? Beta? Wataha Moon Ridge ? Czy wszyscy ci ludzie byli tacy jak ja?

Byłam na procesie? Czułam, że potrzebuję prawnika lub kogoś po mojej stronie, kto by mnie chronił.

Położył swój telefon na stole, nacisnął kilka przycisków i powiedział: - Podaj swoje imię.

Nie, to nie miało się tak skończyć. Nie zrobiłam nic złego. Ci ludzie mnie uprowadzili. Nie miałam zamiaru być traktowana jak przestępca za to, że uciekłam.

- Przesłuchanie? Poszłam pobiegać.

Mężczyzna rzucił mi spojrzenie pełne irytacji.

Zanim zdążył cokolwiek powiedzieć, zza stołu rozległ się donośny głos: - Patrick? Połączyłem się.

- Jestem tutaj, Alfa. Właśnie rozpocząłem przesłuchanie - odpowiedział Patrick.

Przesłuchanie? Co się stało z przyjmowaniem mojego oświadczenia?

- Imię? - Patrick zapytał ponownie.

- Jestem przesłuchiwana za bieganie? - odpowiedziałam na jego pytanie zadając swoje.

Twarz Patricka pozostała twarda, gdy odpowiedział: - Nie. Jesteś przesłuchiwana za bycie łotrem na naszej ziemi.

Teraz to ja byłam poirytowana. - Dlaczego wy ciągle mnie tak nazywacie?

Wiedziałam, że zaczepianie tych ludzi nie było mądre, ale potrzebowałam własnych odpowiedzi.

- Nie jesteś częścią naszego stada i o ile mi wiadomo, to nie jesteś częścią żadnego stada. Nie masz alfy. Jesteś łotrem.

Zmarszczyłam brwi i wpatrywałam się w stół przede mną, zanim powoli powiedziałam - Więc jesteście... Wszyscy jesteście wilkołakami?

Patrick obserwował mnie, z nieco większym zainteresowaniem i odpowiedział: - Tak, z wyjątkiem kilku ludzkich kolegów.

Pozwoliłam sobie to przetrawić, zanim zapytałam - Czy stada są duże?

- Gromady różnią się wielkością w zależności od obszaru. Największe stado jakie widziałem liczyło około 800 osób.

Moje usta aż się otworzyły i odchyliłam się do tyłu na krześle. Osiemset? Wiedziałam, że będą inni, ale zawsze myślałam, że będzie ich mało i będą daleko od siebie.

Myślałam, że na całym świecie było ich może 800, ale w jednej grupie? Zaniemówiłam.

- Imię? - Patrick ponaglił delikatnie.

- Adeline Harris - odpowiedziałam cicho, wciąż będąc w szoku.

- Cóż, Adeline, czy możesz nam powiedzieć, co robiłaś na terenie naszej gromady?

Spojrzałam w górę, odrywając na chwilę wzrok od biurka, odpowiedziałam - Już mówiłam tobie i twojemu strażnikowi. Biegałam. Miałam ochotę iść pobiegać, a las wydawał się idealnym miejscem do tego.

- To dość duży zbieg okoliczności, że akurat tak się złożyło, że postanowiłaś pobiegać na terenie naszego stada.

Zanim zdążyłam się odezwać, alfa wtrącił - Trudno też uwierzyć, że jeszcze w życiu nie spotykałaś innych wilków i nie poznałaś naszej cywilizacji.

Tak więc przemówił:

- Jak to jest? - Patrick zapytał kończąc myśl alfy.

- Moja matka zmarła podczas rodzenia mnie, więc dorastałam w systemie opieki zastępczej.

- A co z twoim ojcem? - zapytał Patrick.

- Nie wiem. Nie ma o nim żadnych informacji - wyjaśniłam.

Wiele razy myślałam o moim ojcu. Czy on nie żyje, czy jestem wynikiem jakiejś jednonocnej przygody z nieznajomym?

Może nie mógł przebywać w okolicy. Czy w ogóle wiedział o moim istnieniu? Czy wiedział, że moja matka nie żyje? Zadawałam sobie te pytania przez całe życie.

Wiedziałam, że nigdy nie znajdę na nie odpowiedzi, ale mimo to straciłam przez nie niezliczone godziny snu.

- To dziwne, że trafiłaś do systemu, a jeszcze dziwniejsze, że nic nie wiesz - stwierdził Patrick.

- Dlaczego? - zapytałam. - To nie jest tak, że było jakieś centrum informacji o wilkołakach, do którego mogłam pójść po pierwszej przemianie. Nie mogłam też nic wygooglować. Właśnie dowiedziałam się, że jestem wilkołakiem, co teraz?

Alfa roześmiał się.

Marszcząc brwi, Patrick wyjaśnił: - W przypadku, gdy dziecko w stadzie zostaje osierocone i nie ma żyjących krewnych, którzy mogliby się nim zaopiekować, ktoś ze stada przygarnia je do siebie.

- Więc albo jest tak, że twoje stado zniknęło i nie wiedząc o twoim istnieniu, albo urodziłaś się łotrem.

Mój umysł zawirował od wszystkich informacji, które otrzymywałam. Dowiedziałam się więcej o mojej przeszłości teraz niż miałem przez lata.

Głos Patricka przerwał moje myśli. - Co o tym myślisz alfo?

- Wszystko się zgadza. Mam tutaj jej akta.

Skierowałam wzrok na telefon. - Moje akta? Masz moje dane osobowe? - Czułam się zgwałcona na zupełnie innym poziomie.

- Oczywiście - odpowiedział chłodno.

- Jaki był sens w pytaniu mnie o to wszystko, jeśli już wiedziałeś? - zapytałam. Byłam zła, że myślał, że może grzebać w mojej prywatności, kiedy tylko mu się podoba.

Jak on w ogóle był w stanie zdobyć informacje o mnie?

- Zapytałem, żeby zobaczyć, czy powiesz nam prawdę.

Miałam ochotę wziąć telefon i nim rzucić.

- Co powinniśmy z nią zrobić? - Patrick zapytał, przyglądając mi się. Wpatrywałam się prosto w niego, a moje oczy płonęły.

- Zatrzymamy ją tutaj przez kilka dni na obserwacji. Potem będziemy mogli podjąć lepszą decyzję.

Moje serce spadło na podłogę. Trzymać mnie tutaj? Nie, chcę wrócić do domu.

- Nie - powiedziałam to, zanim zdążyłam się nad nim zastanowić.

- Nie? - zapytał Patrick.

- Nie - powtórzyłam. - Nie zrobiłam nic złego. Nie możesz mnie tu trzymać. Wracam do domu.

Oczy Patricka zrobiły się szerokie. Był zszokowany tym co powiedziałam. - Jesteś na ziemiach watahy, i zaatakowałaś nasze wilki. Podlegasz teraz pod nasze prawo.

Wstając, położyłam obie ręce na stole i wskazałam palcem w jego twarz.

- Wasze wilki polowały na mnie i zaatakowały pierwsze. Byłam przerażona. Czy myślałeś, że po prostu położę się i pozwolę, by wataha wilków mnie dopadła?

- Nie masz prawa. Jestem pewna, że inni ludzie chętnie usłyszą o tym, jak zostałam odurzona, uprowadzona i zamknięta w celi.

- Nie zostanę tutaj. Twoje prawa mnie nie dotyczą. Pozwólcie mi odejść - odburknęłam ostatnie zdanie. Moja wewnętrzna wilczyca była tak samo wściekła jak ja.

- Zamierzasz powiedzieć władzom, że zostałaś uprowadzona przez wilkołaki? - Patrick kontratakował.

- Oczywiście, że nie. Nie muszę nic na ten temat mówić. Jednak to, co mogę powiedzieć, wystarczy, abyś trafił do więzienia na długi czas.

Chwytałam się już brzytwy, ale nie przestawałam mówić.

- Poza tym, powiedziałam mojemu przyjacielowi, że będę wędrować w tych lasach. Jeśli nie pojawię się wkrótce, ludzie zaczną mnie szukać.

Bąknęłam to, mając nadzieję, że perspektywa zgłoszenia zaginięcia i polowania na człowieka ich przestraszy.

- Mamy powiązania z lokalną policją i nikt cię nie szuka, Adeline - poinformował mnie alfa.

Cholera. - Jeszcze nie. Kiedy nie pojawię się w pracy, mój szef oraz moi przyjaciele będą się zastanawiać gdzie jestem. Ludzie zaczną zadawać pytania. Mój chłopak też będzie mnie szukał - odparłam.

- Jak ma na imię twój chłopak? - zapytał Patrick.

- Myślisz, że bym ci powiedziała? Kto wie, co byś mu zrobił? Sprawdź to w mojej kartotece - rzuciłam, mając nadzieję, że nie zorientują się, że to blef.

Prawdę mówiąc, alfa miał rację. Nikt mnie nie szukał.

- Słuchaj, mam swoje życie. Praca, przyjaciele, rachunki. Nie mogę zostać, a ty nie możesz mnie zmusić, nie zrobiłam nic złego.

Cisza wypełniła pokój a ja wpatrując się w Patricka, chciałam, aby powiedział to, co chciałam usłyszeć.

Zamiast tego, kiedy otworzył usta, wezwał Jeremy'ego, aby odprowadził mnie do celi.

Następny rozdział
Ocena 4.4 na 5 w App Store
82.5K Ratings
Galatea logo

Nielimitowane książki, wciągające doświadczenia.

Facebook GalateaInstagram GalateaTikTok Galatea