Odnajdę cię - Okładka książki

Odnajdę cię

M.H. Nox

0
Views
2.3k
Chapter
15
Age Rating
18+

Summary

Hazel Porter jest w pełni usatysfakcjonowana pracą w księgarni i swoim przytulnym mieszkaniem. Kiedy jednak przerażające spotkanie z niebezpiecznymi istotami rzuca ją w ramiona Setha Kinga, uświadamia sobie, że w życiu chodzi o coś więcej – i to o WIELE więcej! Błyskawicznie wkracza w świat nadludzkich istot, o których istnieniu nie miała pojęcia, a wśród których kluczową rolę odgrywa Seth: groźny, silny, pełen uroku alfa, który nie pragnie niczego więcej niż tego, by ją kochać i chronić. Tylko że Hazel jest człowiekiem. Czy to w ogóle może się udać?

Kategoria wiekowa: 18+

Zobacz więcej

Rozdział pierwszy

HAZEL

W powietrzu unosiły się chłód i zapach nadchodzącej zimy, rześki i dymny.

Owinęłam szalik ciaśniej wokół szyi, by lepiej chronić się przed zimnem. Wokół mnie, w szarzejącym świetle, z drzew spadały ostatnie liście, zwiastując koniec jesieni.

Wracałam do domu z księgarni, w której pracowałam, oddalonej o dwadzieścia minut spacerem od mojego mieszkania.

To był pracowity dzień. Ledwie minął październik, ludzie zaczęli kupować prezenty świąteczne, a cały ten gwar miał potrwać aż do stycznia, kiedy ci sami ludzie przyjdą znowu, tym razem, by oddać lub wymienić wspomniane prezenty.

Skręciłam i weszłam w ulicę, przy której mieszkałam, pokonałam niewielką odległość dzielącą mnie od mojego bloku i odetchnęłam z ulgą, gdy tylko znalazłam się w ciepłym wnętrzu klatki schodowej.

Mieszkałam w budynku o pięciu piętrach, a do każdego z nich przypisane było jedno mieszkanie. Schody zaprowadziły mnie na pierwsze piętro, gdzie znajdowały się moje drzwi.

Zanim przekręciłam klucz, wyprostowałam tabliczkę, na której widniały moje imię i nazwisko—Hazel Porter—napisane moim starannym pismem. Gdy weszłam do środka, od progu przywitał mnie znajomy zapach wanilii z mojego dyfuzora.

Mieszkanie składało się z pokoju dziennego, małej kuchni, sypialni i łazienki. Nie było duże, lecz jak to mówią – ciasne, ale własne – i jak by nie patrzeć, czułam się tam jak w domu.

Kupiłam je trochę ponad rok temu. Oszczędzałam od osiemnastki, a dokładniej od momentu, w którym zaczęłam pracować w księgarni.

Minęło dziesięć lat, a ja wciąż tam pracowałam, nie dlatego jednak, że nie mogłam znaleźć innej pracy, ale ze względu na to, że tak bardzo ją kochałam.

Rodzice chcieli, żebym poszła na studia, ale dla mnie, świeżo upieczonej absolwentki liceum, myśl o dalszej nauce była nie do pojęcia.

Poza tym nie wiedziałam nawet, co chciałabym studiować, więc na dobre wyszło. Cieszyłam się, że nie wyrzuciłam pieniędzy w błoto, płacąc za studia, które mnie nie interesowały.

Moi rodzice w końcu się z tym pogodzili, a chociaż nie widywaliśmy się zbyt często, byliśmy w dobrych stosunkach i lubiłam spotykać się z nimi, kiedy tylko wracali do miasta.

Dwa lata temu przenieśli się na południe, chcąc zamieszkać w cieplejszym klimacie.

Zostawiłam klucze na bocznym stoliku obok drzwi w małym przedpokoju, zrzuciłam z siebie płaszcz i odwinęłam z szyi zwoje szalika, który powiesiłam na haczyku w ścianie.

Zdjęłam buty i odłożyłam je na półkę poniżej.

Zaczęłam iść w stronę kuchni, po drodze zapalając światła. Umierałam z głodu, więc dosłownie przewróciłam do góry nogami lodówkę i szafki, jakbym polowała, a nie tylko poszukiwała jedzenia.

Zdecydowałam się na prosty omlet, bo nie chciało mi się przygotowywać niczego wymyślnego. Lodówka wydawała się trochę pusta, więc zanotowałam sobie w myślach, by zrobić zakupy spożywcze w tym tygodniu.

Z pełnym talerzem w ręku wróciłam do salonu.

Starannie dobrałam wszystkie meble tak, by stworzyć przestrzeń, która koi i uspokaja, w której mogłabym się relaksować i czuć naprawdę jak w domu.

Neutralne tony, przełamane kolorem tu i tam, niepodzielnie panowały w całym mieszkaniu, nadając mu nieco skandynawski klimat.

Opadłam na szarą kanapę, na której zmieściłyby się jeszcze dwie osoby, ponieważ wolałam siedzieć tutaj niż przy kuchennym stole z czterema miejscami, którego używałam praktycznie tylko przy tych rzadkich okazjach, kiedy miałam gości – czyli głównie wtedy, gdy na obiad przychodzili moi rodzice.

Chwyciłam koc, ten biały i puszysty, po czym zarzuciłam go na skrzyżowane nogi. Włączyłam telewizor i z entuzjazmem zaczęłam pochłaniać omlet. Umierałam z głodu, a jedzenie smakowało nieziemsko.

– Kolejna osoba w Pinewood Valley zabita przez zwierzę.

– Zwierzę wciąż nie zostało zidentyfikowane, a mieszkańcom miasta zaleca się zachowanie ostrożności podczas wędrówek, dopóki nie zostanie ono schwytane – ostrzegał prezenter.

To już trzeci przypadek w tym miesiącu, jak zauważyłam. Pinewood Valley, jak sama nazwa wskazuje, było miasteczkiem otoczonym z trzech stron lasem sosnowym, a wielu mieszkańców należało do zapalonych wędrowców.

Ataki zwierząt zawsze stanowiły pewne ryzyko, ale było ich niewiele i zazwyczaj zdarzały się w głębi w lasu, z dala od miasta.

Teraz jednak było inaczej. W ciągu ostatnich kilku miesięcy częstotliwość ataków zwiększyła się i zdarzały się one coraz bliżej miasta. Ludzie się niepokoili, zresztą słusznie.

Napełniając usta ostatnimi kawałkami omletu, zastanawiałam się, co to mogło być.

Może niedźwiedź albo wilk? Wiedziałam tylko, że posiadało szpony. Wszystkie ofiary miały głębokie rany i ślady pazurów, a za ostateczną przyczyną ich śmierci uznano utratę krwi.

Dobrze, że piesze wycieczki nigdy nie były moją pasją.

Pozostałe wiadomości nie bardzo mnie interesowały, więc przerzuciłam się na inny kanał, gdzie leciał jakiś sitcom, a kiedy poczułam się znużona, ruszyłam w stronę łazienki, żeby przygotować się do snu, po drodze gasząc światło.

Wtulona w pościel i zagrzebana w poduszki, wkrótce zapadłam w spokojną drzemkę.

Obudziłam się następnego ranka, gotowa na kolejny zwyczajny dzień w pracy. Wstałam, zrobiłam tosty, umyłam zęby i ubrałam się, a swoje kasztanowe, pofalowane włosy zaplotłam w warkocz na plecach.

Przejrzałam się jeszcze raz w lustrze, z którego popatrzyła na mnie żeńska wersja mojego ojca, z rudawymi włosami, niebieskimi oczami i lekko zadartym nosem.

Zawsze byłam do niego podobna – ludzie powtarzali mi to od lat – ale to podobieństwo jeszcze wzrastało z wiekiem.

Jedyną rzeczą, którą miałam po mojej mamie, były nieco pełniejsze usta i jej drobna budowa ciała. Niski wzrost to moja odwieczna bolączka. Zawsze chciałam być wyższa.

Chwyciłam płaszcz oraz szalik i przygotowałam się, by stawić czoła zimnej, jesiennej pogodzie.

Dotarłam do księgarni z dużym zapasem czasu, który wykorzystałam na wypicie gorącej czekolady na zapleczu z Crystal, jedną z moich współpracownic i najlepszych przyjaciółek.

To wesoła, rozgadana dziewczyna o karmelowej cerze i lokach w odcieniu nieco ciemniejszym niż jej skóra.

Byłam pełna optymizmu, pewna, że to będzie dobry dzień.

***

Pod koniec zmiany czułam się zmęczona, ale zadowolona. Naprawdę lubiłam swoją pracę.

Zaczęłam iść do domu swoją zwyczajną trasą i wszystko było dobrze, dopóki skręcając, nie znalazłam się twarzą w twarz z zakapturzoną postacią.

Zeszłam na bok, by ją ominąć, ale mężczyzna wyciągnął rękę, by mnie zatrzymać. Zaskoczona, chciałam zawrócić, ale okazało się, że nie był już sam.

O tej porze roku dni stawały się coraz krótsze i szybko robiło się ciemno.

W pobliżu nie było nikogo innego, tak przynajmniej mi się wydawało. Ludzie woleli zostać w swoich ciepłych domach.

Serce waliło mi w piersi, a we mnie narastała panika.

Obaj mężczyźni byli wielcy i muskularni, a kaptury płaszczy ocieniały ich twarze.

Popchnęli mnie w stronę alejki, otaczając mnie tak, abym nie mogła uciec.

Jeden z nich pochylił się bliżej i mogłabym przysiąc, że mnie obwąchał. Zadrżałam, a w moich myślach jak w kalejdoskopie przesuwały się możliwe scenariusze tego, co mogło się zaraz wydarzyć.

Chciałam krzyczeć o pomoc, ale nie mogłam wydobyć z siebie głosu, a krzyk uwiązł mi w gardle.

– No, no. Zostaliśmy sami? – zapytał schrypniętym głosem jeden z mężczyzn, a jego palce chwyciły mój podbródek, zmuszając mnie do spojrzenia w jego oczy. Nie widziałam ich w ciemności, ale czułam ich wzrok.

Drugi z mężczyzn nich zaśmiał się złowrogo, chwytając mnie za ramiona i przypierając do ściany.

Zacisnęłam powieki, przygotowując się na to, co zamierzali mi zrobić, ponieważ wiedziałam, że nie mam z nimi szans. Serce biło mi tak mocno, że o mało nie wyrwało się z piersi.

Nagle rozległo się warknięcie i ktoś oderwał do ściany ramiona, które mnie do niej przyciskały.

Trzeci mężczyzna, nieporównywalnie większy od dwóch pozostałych, stał teraz przede mną, odwrócony do mnie tyłem. Miał na sobie tylko dżinsy i koszulkę.

Oszołomiona rozgrywającymi się wydarzeniami, jedyne, na czym mogłam się skupić to to, jakim cudem on nie trząsł się z zimna. To dość głupi przedmiot rozmyślań w takiej sytuacji, ale chyba po prostu nadal byłam w szoku.

– Co wy sobie, do cholery, wyobrażacie? – zapytał dwóch mężczyzn, którzy kulili się pod spojrzeniem mojego wybawcy.

Jego głos był szorstki, niemal kipiący wściekłością.

Nie odpowiedzieli.

– Nie jesteście tu mile widziani. To jest moje terytorium. – Jego słowa zdziwiły mnie, ale czułam zbyt wielką ulgę, by zwracać na nie większą uwagę.

– A teraz wynocha – warknął.

Dwaj zakapturzeni mężczyźni oddalili się w pośpiechu. Gdy zaczęli biec, ich ciemne kształty wtopiły się w cień i zniknęły.

Mój wybawca stał przede mną, nieruchomy, lekko przygarbiony, z rękami rozpostartymi jak skrzydła ptaka chroniącego swoje młode.

Nie ruszał się jeszcze przez kilka minut po odejściu pozostałych dwóch mężczyzn. Potem jakby trochę się rozluźnił i powoli odwrócił się w moją stronę.

W zacienionej alejce nie widziałam go zbyt dobrze. Jego postawna sylwetka zasłaniała słabego światło docierającego z ulicy znajdującej się tuż za nim.

– Wszystko w porządku? – jego głos pozostawał szorstki, ale odcień troski złagodził go odrobinę.

– Myślę, że tak – odparłam, wypuszczając głośno powietrze.

– Mieszkasz niedaleko – zapytał mnie.

Wciąż byłam zdezorientowana, a moje ciało nawet w połowie nie otrząsnęło się jeszcze z szoku, więc trochę mi zajęło zrozumienie, co do mnie mówił i dopiero po chwili byłam w stanie normalnie mówić.

– Pięć minut spacerem – w końcu udało mi się wydusić.

– Odprowadzę cię, w razie gdyby te dranie nadal się tu kręciły.

– Dobrze – odpowiedziałam słabym głosem.

Weszłam z powrotem na chodnik. Nie słyszałam, żeby nieznajomy szedł za mną, więc odwróciłam się, by sprawdzić, czy nadal stoi w alejce i rozglądałam się, aż w końcu odbiłam się od jego klatki piersiowej.

Szedł tak cicho – był w butach, ale i tak nie słyszałam odgłosu jego kroków – że nie zdawałam sobie sprawy, że podąża za mną.

– Przepraszam – mruknęłam, starając się ukryć lekkie zakłopotanie.

– Nie szkodzi.

Chwycił mnie lekko za przedramiona, by uchronić mnie przed upadkiem spowodowanym zderzeniem z nim.

Uniosłam głowę, by na niego popatrzeć. Górował nade mną, ale w blasku ulicznych latarni mogłam zobaczyć jego twarz i prawie zaparło mi dech w piersiach.

Miał blizny w kształcie śladów pazurów na całej twarzy, idące od czoła, przez lewe oko, aż do dolnej części gardła.

Jego twarz wydawała się przystojna, ale blizny tak bardzo dominowały, że na pierwszy rzut oka ciężko było dostrzec coś poza nimi.

W połączeniu z jego potężnymi rozmiarami i ciemnymi włosami nadawały mu groźny wygląd.

Jego twarz okalała burza czarnych loków, a zielone tęczówki były wręcz niepokojąco jasne. Nasze oczy spotkały się na chwilę, zanim odwrócił wzrok.

Oderwałam spojrzenie od jego twarzy, odwróciłam się i znów zaczęłam iść w stronę swojego mieszkania. Szedł za mną, ale odgłos jego kroków był słaby, o wiele za cichy jak na mężczyznę jego rozmiarów.

Mój wybawca podążał za mną i kiedy dotarliśmy do mojego bloku, wymamrotałam ciche podziękowania, a on zaczekał, aż drzwi zamkną się za mną i będę bezpieczna, po czym odszedł.

Gdy znalazłam się w mieszkaniu, oparłam się plecami o drzwi, czując, że uginają się pode mną kolana, po czym szlochając, osunęłam się na podłogę, kiedy wydarzenia tej nocy zaczęły naprawdę do mnie docierać.

Czułam mdłości na samą myśl o tym, co mogło się zdarzyć. Po chwili płacz ustał, a ja chwiejnie stanęłam na nogi i poszłam do kuchni po szklankę wody.

Przez cały ten płacz zaschło mi w gardle. Przeszłam do sypialni, bo nie miałam ochoty na jedzenie ani energii na to, by robić nic innego, jak tylko włożyć piżamę i wyczerpana rzucić się na łóżko.

Sen ogarnął mnie po krótkiej chwili, ale ciągle się budziłam, ponieważ przez całą noc dręczyły mnie koszmary.

Kiedy w końcu nadszedł ranek, zdecydowałam się wziąć wolne w pracy, co rzadko mi się zdarzało.

Większą część poranka spędziłam w łóżku, po czym wstałam, by wziąć prysznic, naglona potrzebą zmycia z siebie wspomnień poprzedniej nocy.

Około południa usiadłam skulona w fotelu, z mokrą głową owiniętą ręcznikiem. Zadzwoniłam do mamy, bo potrzebowałam rozmowy z nią, a także wsparcia po tym, co się stało.

Odebrała przy trzecim dzwonku – szybko jak na nią – i wreszcie mogłam opowiedzieć jej o wszystkim, chociaż czułam, jak po moich policzkach spływają świeże łzy, na szczęście nie tak obfite jak zeszłej nocy.

W ciągu ostatnich dwudziestu czterech godzin płakałam więcej niż przez ostatnie pół roku.

Po południu w końcu udało mi się coś zjeść i zrelaksować się na kanapie, w czym pomógł mi przyjemny film.

***

Następnego dnia znów poszłam do pracy. Nadal byłam trochę roztrzęsiona, ale czułam ogromną determinację, aby wrócić do normalności. Nie mogłam pozwolić na to, by jedno trudne doświadczenie mnie pokonało.

W drodze do domu jednak nerwy prawie wzięły nade mną górę i zanim dotarłam do zakrętu przy pamiętnej alejce, przeszłam na drugą stronę ulicy, byle ją bezpiecznie ominąć.

Czułam, że ktoś czai się w cieniu między latarniami i mnie obserwuje, więc zwiększyłam tempo, by jak najszybciej dotrzeć do domu.

Następny rozdział
Ocena 4.4 na 5 w App Store
82.5K Ratings
Galatea logo

Nielimitowane książki, wciągające doświadczenia.

Facebook GalateaInstagram GalateaTikTok Galatea