W blasku reflektorów - Okładka książki

W blasku reflektorów

Theresa Jane

0
Views
2.3k
Chapter
15
Age Rating
18+

Summary

Zmagająca się z problemami artystka Freya Coleman ledwo daje sobie ze wszystkim radę. Legenda rocka, Liam Henderson, żyje w szybkim tempie. Po tym, jak seria nieprzewidzianych zdarzeń sprawia, że tych dwoje wchodzi w fałszywy związek dla rozgłosu, Freya zostaje wciągnięta w świat Liama. Ale czy to wszystko jest faktycznie tylko na pokaz, czy może między tą nieprawdopodobną parą naprawdę zaiskrzy?

Kategoria wiekowa: 17+

Zobacz więcej

Samotne miasto

FREYA

Bardzo podoba nam się pani entuzjazm, ale obawiam się, że w tej chwili nie mamy miejsca na pani prace.

Piąte w tym miesiącu odrzucenie moich dzieł w modnej galerii.

Starałam się nie myśleć o malejącej na moim koncie bankowym sumie, która z łatwością zmieściłaby się w małej ceramicznej śwince.

Westchnęłam sfrustrowana i wzięłam kolejny łyk zabranej z galerii darmowej kawy – pewnie ostatniej, jaką wypiję w najbliższym czasie.

To był luksus, na który nie mogłam już sobie więcej pozwolić.

Trzymając kurczowo płótna, na którym znajdowały się moje ostatnie przejawy autoekspresji – lub najwyraźniej ich brak – wyszłam na ulice Nowego Jorku.

Mieszkałam w mieście już od ponad trzech lat, ale brak funduszy w dużej mierze ograniczał mnie do mojego mieszkania wielkości pudełka na buty.

Sam spacer chodnikami zawsze przypominał mi o tym, na jakie niszowe jedzenie i modne ubrania nigdy nie będzie mnie stać.

Sprawdziłam telefon, aby odwrócić uwagę od witryn, które krzyczały do mnie kusząco.

Cholera.

Była już szesnasta czterdzieści, a ja miałam się spotkać z moją przyjaciółką Darlą o piątej w Tribece.

LIAM

— POCAŁUJ JĄ! — wołały bezimienne twarze, jakbym był animatorem, stworzonym dla ich przyjemności.

Pocałuję ją, a wy się pierdolcie! — chciałem wykrzyczeć.

Ale nie mogłem.

Nie przy mojej wspaniałej rzeczniczce, Lucindzie, stojącej pięć stóp ode mnie.

Nigdy nie pozwoliłaby mi o tym zapomnieć.

Moja twarz zastygła w sztucznym uśmiechu.

Moje oczy były oślepione błyskami aparatów fotograficznych.

A moja ręka stabilnie opierała się o biodro Ulubienicy Amerykanów, a mojego osobistego koszmaru, Jazelle Ericson.

Łokieć Jazelle wbił się w mój bok.

— Pocałuj mnie! — warknęła przez zęby, jakimś sposobem zachowując na twarzy wyraz romantycznej rozkoszy. — Teraz!

A potem przysunęła się do mnie tak blisko, że poczułem miętowy zapach jej lepkiego błyszczyka.

Złapała mnie za tył głowy wypielęgnowanymi szponami i przyciągnęła moją twarz do swojej.

— Oooooo — wrzeszczeli fotografowie.

Kiedy już pomyślałem, że nie wytrzymam na czerwonym dywanie ani sekundy dłużej, zobaczyłem, jak Lucinda gorączkowo macha rękami, dając mi do zrozumienia, że obowiązek został wypełniony.

Złapałem Jazelle za rękę i pociągnąłem ją do holu kina, z dala od rozjuszonej prasy.

— Powinniśmy byli wyjść pięć minut temu, żebyś zdążył do prawnika — powiedziała Luce, wlekąc się za mną. —Samochód czeka z tyłu.

— Wyjeżdżasz? — głos Jazelle sprawił, że poczułem bębenek w uchu. — Nie zostaniesz posłuchać naszej piosenki?

Pozostanie, by posłuchać piosenki oznaczałoby siedzenie na trzygodzinnym filmie o robocie, który uczy się kochać, tylko dla trzydziestu sekund z naszego kasowego duetu wrzuconego w czasie napisów końcowych.

— Nie — powiedziałem rzeczowo. — Naprawdę nie zamierzam na tym zostać.

— Ale to jest randka! — powiedziała Jazelle.

— Udawana — odparłem. — Ile razy mam ci przypominać, że tak naprawdę nie jesteśmy razem, Jaz?

— Ciii… — wyszeptała, zbliżając palec do ust.

Środkowy.

Po tych słowach odwróciła się na pięcie i zniknęła w kinie.

A ja byłem cholernie podjarany tym, że się jej pozbyłem.

— Liam — zawołała do mnie Luce tym samym głosem, którego często używała, zwracając się do swoich dzieci.

Nie byłem zachwycony naszym następnym celem, ale to i tak zapowiadało się lepiej niż cyrk, w którego centrum się znajdowałem, więc poszedłem za Luce do samochodu.

Musiałem sprawić, że moja współpraca z nowym prawnikiem dobrze się zacznie.

Poprzedni zrezygnował wkrótce po moim drugim wykroczeniu.

— Lepiej, żeby to się udało — kontynuowała Luce, gdy wsiadaliśmy do samochodu. — Nie mam czasu na szukanie co miesiąc nowego prawnika. Albo nowej pokojówki. Leanne właśnie odeszła, a ja nie zamierzam sprzątać twojego bałaganu.

— Do sprzątania bałaganu powinnaś być przyzwyczajona — odparłem. — Te diabelskie pomiotki, które nazywasz dziećmi, robią go wystarczająco dużo.

Przewróciła oczami, tak samo niebieskimi jak oczy jej brata – była to jedyna cecha fizyczna, która ich łączyła.

Luce i ja znaliśmy się od dawna.

Jej brat, Anthony, był jednym z moich nielicznych przyjaciół z dzieciństwa. Kiedy chodziliśmy do gimnazjum, spędzałem w ich domu więcej czasu niż w swoim własnym.

— Szczerze mówiąc, Liam — westchnęła — nie jestem pewna, ilu zostało w Nowym Jorku adwokatów, którzy chcieliby cię reprezentować.

— Może nie potrzebuję adwokata — powiedziałem, czując lekkie rozdrażnienie.

— Ha — zadrwiła. — W zasadzie ze wszystkimi sędziami w mieście jesteś na stopie przyjacielskiej.

— Zawsze mi powtarzasz, że powinienem być bardziej przyjacielski — odchyliłem się do tyłu w siedzeniu.

— Wolałabym, abyś był bardziej przyjazny dla swoich fanów i, nie daj Boże, dla niektórych przedstawicieli prasy, ale wiem, że nie mogę prosić o zbyt wiele.

FREYA

O dziwo, linia J była punktualna, więc do Belle Reve Bar dotarłam jako pierwsza.

Jedno spojrzenie na menu wystarczyło, by wiedzieć, że "dziś wezmę tylko wodę, dziękuję bardzo".

I to typowe, pogardliwe spojrzenie od kelnera..

— Freya! — z drugiej strony kawiarni rozległ się głos mojej przyjaciółki.

Spojrzałam w górę i zauważyłam ją.

Brązowe włosy Darli były idealnie upięte, a jej szary garnitur wyglądał, jak szyty na miarę.

Gdy podeszła, wywołałam na twarzy sztuczny uśmiech, jednak w środku aż zajęczałam, widząc, że przyprowadziła swojego nudnego chłopaka, Marcusa.

Albo raczej narzeczonego.

Zaręczyli się kilka miesięcy temu i wydawało im się, że to najważniejsze wydarzenie od czasu lądowania na Księżycu.

Oczywiście cieszyłam się z tego powodu, ale nie pojmowałam, jak mogła zakochać się w tym czującym kawałku białego tosta.

Przywitałam się powściągliwie: — Cześć, Darla — bo miałam zbyt kwaśny nastrój i nie mogłam jej dorównać poziomem zadowolenia, jakie ostatnio zawsze prezentowała.

— Cześć, Cudowny Chlebie — skinęłam na Marcusa, gdy tych dwoje zajęło miejsca naprzeciwko mnie.

Jego ponura twarz nawet nie drgnęła, krzaczaste brwi nie ruszyły się z miejsca znad ciemnobrązowych oczu.

Wiedziałam, że moja ksywka dla Marcusa nie została dobrze przyjęta, ale nie mogłam się powstrzymać. Nigdy nie byłam dobra w ukrywaniu prawdziwych uczuć w stosunku do ludzi.

— Och, Freya — Darla roześmiała się sztucznie, klepiąc jednocześnie Marcusa uspokajająco w udo. — Jak zawsze żartownisia.

Potem szybko zmieniła temat. — Jak poszło w galerii? — zapytała mnie.

— Strasznie — odpowiedziałam szczerze. — Nie podobały im się moje prace.

— To do bani! — zawołała, a ja wzdrygnęłam się z powodu jej nieszczerości. — Nie martw się, jestem pewna, że następna galeria, którą odwiedzisz, będzie nimi zachwycona — zapewniła, a ja nie mogłam powstrzymać parsknięcia.

— Tak, jasne.

— Może gdybyś skończyła studia, jakaś galeria chętniej zainteresowałaby się twoimi pracami — zasugerował wyniośle Marcus. — Nie mogę pojąć, jak można zrezygnować, gdy ma się przed sobą tylko jeden rok na uczelni.

Gdyby znał prawdziwy powód, dla którego nie skończyłam studiów, może uważałby na słowa...

Minęło trzydzieści niezręcznych minut, podczas których patrzyłam, jak Marcus i Darla zajadają się talerzem kalmarów za osiemnaście dolarów, a potem Marcus zirytowany zastukał w swój drogi zegarek.

— Darla, musimy iść — powiedział.

— Już?

— Wujek nas oczekuje — odpowiedział ze spojrzeniem pełnym niechęci.

Jego szef. Jej też.

— Ale… — zaprotestowałam.

— Przykro mi, Freya — powiedziała stanowczo. — Naprawdę musimy już iść.

— Jasne, oczywiście — mruknęłam. — Masz prawdziwą pracę.

— Pewnego dnia też taką dostaniesz — uśmiechnęła się protekcjonalnie, jakby zupełnie zapomniała, że sześć miesięcy temu byłyśmy w identycznej sytuacji finansowej.

W tamtym czasie marzyła wciąż jeszcze o zostaniu aktorką.

— Może — wzruszyłam ramionami, zabierając sfatygowaną torebkę, która składała się w większym stopniu z łat niż z torebki. — W każdym razie... do zobaczenia w niedzielę.

— Właściwie — zaczęła z wahaniem, a ja niechętnie przeniosłam wzrok na jej oczy, czując, jak zaczyna mnie mdlić — …w niedzielę jesteśmy zajęci.

— Ale w niedziele zawsze chodzimy do Central Parku — powiedziałam.

Nie wiem, dlaczego wciąż tak kurczowo trzymałam się tej cotygodniowej tradycji. Od miesięcy nie sprawiała mi ona przyjemności, ale zmuszała mnie przynajmniej do wyjścia z mojego smutnego mieszkania i zaczerpnięcia świeżego powietrza.

— Wiem, ale… — Darla przyglądała mi się niepewnie. — Cóż, ślub jest za kilka tygodni, a my wciąż nie wybraliśmy smaku tortu!

Masakra.

— W porządku — przyznałam. — Nie mów mi, na jaki się zdecydujesz. Chcę być zaskoczona.

— O nie, Freya — jej twarz zgasła jeszcze bardziej. — Myślałam, że wiesz....

— Co wiem? — zapytałam łamiącym się głosem.

— Cóż, przekroczyliśmy budżet i okazało się, że możemy zaprosić tylko bliskich przyjaciół i rodzinę...

W powietrzu zapadła głucha cisza, a ja nie zamierzałam robić Darli przysługi, przerywając ją.

— Przepraszam — powiedziała. — Naprawdę myślałam, że ci wspominałam.

Jedno spojrzenie na zadowoloną twarz Marcusa i już wiedziałam, że niezaproszenie mnie nie miało nic wspólnego z budżetem.

Po prostu nie byłam mile widziana w ich towarzystwie "z wyższych sfer".

Darla i Marcus podnieśli się z krzeseł i pomachali mi ostatni raz, a potem zniknęli w barowym gwarze.

Darla była moją pierwszą przyjaciółką w Nowym Jorku. Codziennie podawała mi kawę w knajpie przy mojej ulicy, aż w końcu poprosiłam, żeby usiadła i wypiła ją ze mną.

Ale odkąd zaczęła spotykać się z Marcusem, wprowadziła się do jego mieszkania na Upper West Side i dostała pracę u jego wuja, coraz bardziej się od siebie oddalałyśmy.

Ten afront był ostatnim gwoździem do trumny naszej przyjaźni, która powinna była umrzeć już dawno temu.

W drodze do mojego mieszkania w Alphabet City, wciąż z odrzuconymi obrazami w ręku, przemierzałam ulice pełne wypielęgnowanych drzew i pięknych apartamentów w brązowych kamienicach.

Idąc, nie mogłam przestać się zastanawiać, jak by to było mieszkać w jednym z tych budynków bez obawy, że nie będę w stanie zapłacić czynszu lub rachunku za telefon w następnym miesiącu.

Czy te domy przepełniała miłość?

Czy może ich lokatorzy byli tak samo samotni jak ja?

Czy to prawda, że towarzystwa nie można kupić za żadne pieniądze?

Nie miałam pewności.

Ale była jedna rzecz, którą za pieniądze można było kupić...

Jedzenie.

Coś, na co w tamtych dniach ledwo mogłam sobie pozwolić.

Kiedy mijałam sklep spożywczy, mój żołądek za każdym razem burczał w proteście, a żaden kęs nie mógł ukoić jego płaczu.

Jeśli tego dnia po odstawieniu odrzuconych dzieł sztuki do domu chciałam coś zjeść, miałam tylko jedną opcję.

Mason.

***

Na szczęście dla mnie, po mojej wyprowadzce Mason zapomniał zabrać klucza do swojego mieszkania.

Gdy po raz pierwszy przeprowadziłam się do miasta, przez osiem miesięcy spałam na kanapie brata w dzielnicy finansowej, ale teraz wpadałam do niego tylko od czasu do czasu, żeby pożyczyć dwadzieścia dolarów na zakupy.

Nigdy nie zachowywał się, jakby mu to przeszkadzało. Zawsze zwracałam mu pieniądze, gdy przychodził mój następny czek, a Mason jako odnoszący sukcesy prawnik nie narzekał na problemy z gotówką.

Wślizgnęłam się przez drzwi wejściowe i delikatnie je za sobą zamknęłam.

Gdy szłam korytarzem, w mieszkaniu rozległy się głośne pijackie śmiechy.

O nie.

Dziś piątek.

Pokerowa noc.

Miałam nadzieję, że to będzie krótka wizyta; ostatnią rzeczą, na jaką miałam ochotę, była rozmowa z zamroczonymi przyjaciółmi Masona.

Wolałam wyjść niezauważona, a potem wysłać mu SMS, że wzięłam pieniądze.

Zamiast iść do kuchni, dotarłam do jego sypialni i skierowałam się do komody, gdzie zwykle trzymał portfel.

Ale serce mi zamarło, gdy zorientowałam się, że nie ma go w szufladzie.

— Cholera — wysyczałam, zatrzaskując ją sfrustrowana.

Znowu usłyszałem śmiech rozchodzący się po mieszkaniu i wiedziałam, że ostatnie wyjście, jakie mi zostało, jest ryzykowne.

Ale jeśli miałam dziś coś zjeść, musiałam to zrobić.

Powoli zakradłam się korytarzem i wychyliłam się zza zwieńczonego łukiem wejścia, prowadzącego do salonu Masona.

Mój wzrok natychmiast zatrzymał się na portfelu, który leżał obok mojego brata na stole.

Już miałam zrezygnować i odsunąć się od drzwi, kiedy usłyszałam swoje imię wykrzyczane z drugiego końca pokoju.

— FREYA! — Mason wydarł się ponownie, a ja skrzywiłam się na myśl o tym, ile szkockiej musiał w siebie wlać, żeby osiągnąć ten stopień pijaństwa.

Cholera

— Mason — odpowiedziałam cicho, niechętnie wychodząc z kryjówki.

— Kto to, Mason? — odezwał się inny głos, spokojny i wyraźny. — Oszukałeś nas?

W tej samej chwili skierowałam spojrzenie na mężczyznę siedzącego naprzeciwko mojego brata i...

Co.

Do.

Cholery.

Prawie upadłam, zszokowana.

To niemożliwe...

Powlekłam się w ich stronę, świadoma, że jestem pod obstrzałem spojrzeń, żadne z nich nie było jednak bardziej przeszywające od wzroku złotookiego gwiazdora rocka.

Nie miałam najmniejszego pojęcia, skąd mógł się tam wziąć, gdy tak siedział w salonie mojego brata, wyglądając jeszcze doskonalej niż na tych wszystkich billboardach i okładkach magazynów w całym mieście.

Przyjrzałam się bliżej, to był bez wątpienia on...

Sam złoty bóg.

Ten Liam Henderson.

Następny rozdział
Ocena 4.4 na 5 w App Store
82.5K Ratings
Galatea logo

Nielimitowane książki, wciągające doświadczenia.

Facebook GalateaInstagram GalateaTikTok Galatea