To nie mój Alfa - Okładka książki

To nie mój Alfa

BD Vyne

0
Views
2.3k
Chapter
15
Age Rating
18+

Summary

Brooke porzuca wszystko, by zabrać rodzinę w podróż i pomóc mężowi spełnić jego marzenia. Nie wie nawet, że uszczęśliwienie jej jest jednym z nich. Niestety, na ich drodze stanie pewien alfa, który ma zamiar zmienić ich życie na zawsze. Slate jest wilkołakiem, skazanym na posiadanie ludzkiego partnera, który w Brooke zobaczy prawdziwe błogosławieństwo. Szkoda tylko, że ona jest mężatką... prawda?

Kategoria wiekowa: 18+

Zobacz więcej

Rozdział pierwszy

Brooke

- Ok, więc zdecydowanie się zgubiliśmy.

Drzewa, które teraz mijaliśmy jadąc, były takie same jak te, które mijaliśmy godzinę temu.

Wszystko wyglądało tak samo i nic nie wskazywało na to, że przed nami jest coś innego.

Od czasu do czasu mogliśmy dostrzec ruch dużych zwierząt wędrujących tuż za linią drzew, co potwierdzało fakt, że doświadczaliśmy natury w jej najlepszym wydaniu i przyprawiało mnie o lekki dreszcz.

To wszystko było wokół nas, obejmowało nas, prawie dusiło nas swoim splendorem.

- No nie, nie możemy się zgubić. Mamy GPS!

Z bezczelnym uśmiechem, rzucił mi spojrzenie przed zwróceniem uwagi z powrotem na drogę po raz kolejny.

Podnosząc brwi, obróciłam się w fotelu na tyle, na ile pozwalały mi pasy i stuknęłam palcem w cyfrowy ekran samochodu.

- Tak, o tym. Co to znaczy, kiedy mapa pokazuje tylko zielony kolor?

Jego rozbawiony chichot wypełnił samochód. Tak dobrze było słyszeć jego śmiech.

- Bez wątpienia oznacza to, że powinniśmy byli zaktualizować twój GPS, zanim podjęliśmy tę podróż.

Oboje śmialiśmy się, gdy położyłam rękę na jego ramieniu i szturchnęłam go lekko.

- Może kiedy chodnik zamienił się w pył to powinna być wskazówka?

- Myślisz? - uśmiechnęłam się.

Poza naszymi głosami, ciszę w samochodzie od czasu do czasu przerywało tylko miękkie chrapanie.

Nasi chłopcy spali spokojnie na tylnym siedzeniu, oparci o siebie głowami w wspaniałej masie blond i brązowych kędziorków rozlewających się na ich anielskie twarze.

To był zdecydowanie czas, aby zadbać o ich fryzury, ale to nie był priorytet na tej podróży.

Pewnego dnia, kiedy już będziemy w domu, umówię się na wizytę u fryzjera, ale na razie chciałam cieszyć się tym, że jestem tu z nimi wszystkimi.

Byli moim światem i nie chciałam myśleć o tym, co zrobię, kiedy mój mąż nie będzie już mógł walczyć ze swoją chorobą.

- Pięknie tu jest.

Na jego twarzy widniał przyklejony uśmiech, ale było coś, co ukrywał pod uśmiechem.

- Mark, wszystko w porządku?

Jakim cudem wcześniej nie zauważyłam tych oznak? Jego twarz wyglądała na lekko zapadniętą i zmęczoną, i bardziej bladą niż zwykle.

Kiedy wzdrygnął się na pytanie, było to tak oczywiste jak jakiekolwiek słowne potwierdzenie.

- Tak - odpowiedział, przenosząc wzrok na mnie. Kiedy zobaczył mój wyraz twarzy, skrzywił się.

Podniosłam brwi i skrzyżowałam ręce na piersi. Moja mina mogła konkurować z każdym groźnym grymasem.

To było spojrzenie, które już dobrze znał i które mówiło mu, że nie kupuję tego, co mi mówi.

Zawsze starał się mnie chronić. Jego życiową misją wydawało się być uszczęśliwianie mnie i dzieci, a ja wiedziałam, że mógłby zrezygnować ze wszystkiego, żebyśmy my mieli wszystko.

To był mój mąż, człowiek, któremu byłam oddana przez ostatnie dziesięć lat mojego życia.

Próbując zmienić temat, zapytał - Myślisz, że ci faceci mogliby wskazać nam drogę?

Mark zaczął już zwalniać, a ja pokręciłam głową.

Ludzie? Tutaj? W środku pustkowia?

Mężczyźni ubrani w ciemno niebieskie mundury stali na drodze przed nami.

Każdy z nich był uzbrojony, choć patrząc na nich, broń nie była im potrzebna do wystraszenia większości intruzów.

To tylko potęgowało uczucie strachu.

Mój mąż był wyższy ode mnie o kilka centymetrów, ale ci mężczyźni byli wyżsi od niego.

Nie wspominając już o tym, że byli w dużo lepszej formie niż którekolwiek z nas, siedzących i wpatrujących się w nich przez przednią szybę.

To nie były napakowane ciała mówiące żyję na siłowni, ale bardziej to, że jak żyli sprawiło że ich smukłe, muskularne ciała były koniecznością. Koniecznością?

To uruchomiło w mojej głowie alarm, który próbowałam odsunąć na bok.

Opuszczając szybę, zatrzymaliśmy się przed sporych rozmiarów drewnianym budynkiem, w którym schronienie mieli znaleźć strażnicy, i zaczekaliśmy, aż się zbliżą.

Mężczyzna o blond włosach i uśmiechniętych, orzechowych oczach skinął głową w naszym kierunku, podchodząc do samochodu - Dobry wieczór.

Dwóch innych strażników stało z tyłu kilka stóp i patrzyli na horyzont, jakby czekając, aż coś się tam pojawi.

- Cześć, myślę, że trochę się zgubiliśmy.

Mój mąż uśmiechnął się i wzruszył ramionami, ale ten ruch sprawił, że się skrzywił. Sięgnąwszy do kieszeni, wyciągnął coś, co wyglądało jak jego prawo jazdy i dowód rejestracyjny.

Może domyślił się, że ci ludzie są rodzajem stróżów prawa, a może chciał, żeby zdali sobie sprawę, że nie stanowimy zagrożenia.

Mężczyzna zmarszczył brwi na Marka po przejrzeniu dokumentów, które otrzymał, przyglądając się uważnie jednemu z nich dłużej, niż wydawało się to konieczne.

- Zazwyczaj jedynymi ludźmi, którzy tu trafiają, są ci, którzy chcą tu być - rzucił Markowi dziwne spojrzenie, zanim pozwolił mu przesunąć się do mnie.

Mark potrząsnął głową, po czym obdarzył mnie szybkim uśmiechem.

- Żądza przygód nie jest tak naprawdę jedną z moich mocnych stron. Nie jestem pewien, dlaczego wybrałem dzisiejszy dzień, aby to zrobić.

Jeden z pozostałych mężczyzn pochylił się do przodu, jego oczy przeskanowały samochód i wszystkich jego pasażerów.

Kiedy stanął, przeniósł wzrok na horyzont i odetchnął głęboko ciepłym, wieczornym powietrzem, które zaczęło roztaczać się wokół nas.

Wydawało mi się to trochę dziwne, ale może zmęczenie, które się w nim odezwało, sprawiło, że wydawało mi się to bardziej dziwne.

Zwracając do mężczyzny przy naszym oknie, zapytałam. - Jak daleko zboczyliśmy ze szlaku?

Uśmiech Marka był niewinny, ale jego twarz stała się jeszcze bardziej blada niż wcześniej.

Trzej mężczyźni uśmiechali się szeroko i patrzyli na siebie nawzajem, jakby dzielili się jakąś tajemnicą, zanim mężczyzna odpowiedział.

- To by zależało od tego, dokąd zmierzaliście.

- Uch, cóż, byliśmy tylko na wycieczce, rozumiesz. Szukaliśmy przygód - przypomniał Mark.

Próbował się roześmiać, ale wyszło mu to bardziej jakby się dusił.

- Tak naprawdę nie kierujemy się w żadne miejsce, tylko zwiedzamy - złapał mnie za rękę i ścisnął ją tak delikatnie.

Mężczyzna przy oknie zatrzymał wzrok na Marku, a na jego twarzy pojawiła się głęboka zmarszczka.

Mój mąż zmagał się z problemami, a moja troska o niego rosła w postępie geometrycznym.

Te wyraźne oznaki, że potrzebuje odpoczynku, były teraz aż nazbyt wyraźne: wychudzony wyraz twarzy, blady kolor skóry, zaciśnięte usta i oczy, i prawie mogłam zauważyć małe hausty powietrza, gdy jego oddech stawał się z sekundy na sekundę coraz bardziej urywany.

Z tego miejsca, tuż za linią drzew widać było duży budynek. Najwyżej kilka mil stąd.

Miejsce, w które, miejmy nadzieję, nas przepuszczą, abyśmy mogli odpocząć przez kilka minut, zanim znów wyruszymy w drogę.

Miejsce, w którym Mark mógłby coś zjeść i wziąć lekarstwa, których tak bardzo nie lubił.

Miejsce trochę bardziej relaksujące i trochę mniej przerażające niż ten budynek na poboczu drogi.

Pochyliłam się ponownie do przodu i przykleiłam uśmiech na twarz.

- Przepraszam, wyobrażam sobie, że jest to dla was wszystkich ogromna niedogodność, ale naprawdę muszę skorzystać z damskiej toalety.

Przesunęłam się na moim siedzeniu, przyciągnęłam moje uda ciaśniej razem, aby zaakcentować to stwierdzenie.

- Czy mogłabym sobie ulżyć, zanim wrócimy tą drogą, którą przyjechaliśmy? Od wielu godzin nie widziałam niczego, co przypominałoby cywilizację, aż do teraz.

To dało im powód do parsknięcia śmiechem.

- To by się zgadzało. Jesteście jakieś osiem godzin drogi od jakiegokolwiek miasta, które mogłoby was przyjąć na noc.

To sprawiło, że moja twarz zarumieniła się - Och, rozumiem.

Mój umysł już próbował znaleźć inną drogę.

Słońce już dryfowało ku horyzontowi, i będzie widoczne tylko przez kilka godzin.

W tej chwili Mark po prostu potrzebował przerwy.

Potrzebował gdzieś usiąść, gdzieś odetchnąć, gdzieś się uspokoić, a ja musiałam wymyślić sposób, żeby mu to zapewnić.

Część mnie chciała go zrugać za to, że nalegał, abyśmy pojechali w tym ślepym kierunku.

Gdybyśmy tylko wiedzieli.

Ale teraz miałam inne zmartwienia, jak na przykład to, żeby jego objawy nie stały się jeszcze bardziej nieznośne.

Nastąpiła długa pauza, zanim mężczyzna odezwał się ponownie.

- Otrzymaliście pozwolenie.

Te słowa wydały mi się zabawne. Jak to się stało, że otrzymaliśmy pozwolenie? Żaden z nich nie miał żadnego urządzenia radiowego.

I od kogo dostaliśmy pozwolenie?

- Jeśli pójdziecie drogą, aż dojdziecie do domu, który widzicie stąd, znajdziecie tam ludzi, którzy mogą wam pomóc.

To był dom?

Mężczyzna zmarszczył brwi na Marka po raz kolejny, zanim dodał - Wygląda na to, że wszyscy moglibyście trochę odpocząć.

To było prawie tak, jakby wiedział, że z Markiem nie jest dobrze.

Kładąc rękę na ramieniu Marka, uśmiechnęłam się do mężczyzn.

- Bardzo wam dziękuję. Nie potrafię powiedzieć, jak bardzo to doceniamy.

Mark skrzywił się, gdy mówiłam, ale starał się przekształcić to w coś, co mogło przejść za uśmiech.

Mężczyźni pomachali nam, i, zgodnie z obietnicą, inni w tych samych strojach poprowadzili nas do masywnego budynku przed nami.

Była to piękna chata z bali, wystarczająco duża, by stanowić rezydencję, jeśli chata z bali może być określana jako taka.

Niektóre okna zdobiące budynek emitowały miękką, złotą poświatę świateł z wnętrza, gdy zmierzch pochłaniał wszystko coraz bardziej.

Odwróciłam się, by spojrzeć na tylne siedzenie i powitały mnie dwie pary młodych oczu, wciąż zamglonych od snu, które patrzyły na mnie z ciekawością.

Bez wątpienia przydałaby im się przerwa, tak samo jak nam.

Bardziej martwiło mnie to spojrzenie ciekawości w oczach mojego młodszego; nigdy nie prowadziło do niczego dobrego, choć jego serce zawsze było na właściwym miejscu.

Podjeżdżając do miejsca, które wskazali mężczyźni, wszyscy zaczęliśmy odpinać pasy.

Zanim jeszcze samochód stanął na parkingu, otworzyłam drzwi by jak najszybciej rozprostować nogi i znaleźć rzeczy, których potrzebował Mark.

Chłopcy nie zostali w tyle, bo wyskoczyli i zaczęli się gonić wokół samochodu.

Niejasno pamiętam, jak rzuciłam ostrzeżenie przez ramię, zanim jeszcze raz przekopałam się przez bagażnik. - Uważaj, gdzie biegniesz!

Kiedy prawie wpadli na jednego ze strażników, zatrzymali się natychmiast. Mężczyzna pochylił się i zmarszczył brwi, a mój starszy złapał młodszego za rękę.

- Och. Proszę nam wybaczyć, proszę pana.

Mężczyzna potargał mu włosy i obdarzył ich obu uśmiechem.

- Dobre maniery, synu.

Aaron był zachwycony, gdy uśmiechał się do mężczyzny.

Między nimi pojawiło się zrozumienie, które było dla mnie trochę dziwne. Z drugiej strony, Aaron uwielbiał, gdy inni go chwalili.

Chciałabym móc powiedzieć to samo o Haydenie.

Przerzucając rzeczy w bagażniku, szukałam torby awaryjnej Marka.

W środku były przekąski dla niego, żeby mógł coś wrzucić do żołądka, i lekarstwa, które musiał brać z jedzeniem.

Dawka leku była silna, a on potrzebował jedzenia, żeby nie przeżarły ochronnej wyściółki żołądka.

Znalazłszy to, czego szukałam, chwyciłam torbę i zatrzasnęłam bagażnik.

Mark wyszedł już z samochodu i nie chciał się o mnie oprzeć, kiedy stanęłam obok niego.

Biorąc torbę ode mnie, pchnął mnie lekko do przodu. - Idź przed siebie. Dogonię Cię.

Uśmiechnął się krótko, zanim zrobił krok w kierunku małej ławki, która wychodziła na duży, zadbany ogród z boku budynku.

Był wypełniony kwiatami każdego koloru, jaki można sobie wyobrazić, a powietrze wypełniały ich egzotyczne zapachy.

Dobrze by mu zrobiło, gdyby mógł po prostu nacieszyć się tym widokiem i odpocząć przez kilka minut, zanim zostanie zmuszony do wzięcia swoich leków.

Lekarstwo powodowało u niego senność i skurcze żołądka. Nie mówiąc już o tym, że jak twierdził, wprowadzało go w stan w którym ledwo funkcjonował.

Wiedział, co trzeba zrobić.

Najbardziej martwiło mnie to: czy zrobiłby to, gdybym nad nim nie stała? Ale w ciągu ostatnich kilku miesięcy poprawił się w tej kwestii.

Odkąd byliśmy w drodze, sam zarządzał swoimi lekami i ich dawkami.

Jedyne, czego mogłam być pewna w tych dniach, to to, że tabletki znikają, a to musiało coś znaczyć.

Jakość życia kontra ilość. To był ten sam stary argument, czyż nie?

Najbliżsi chcieli jak najwięcej, ale jednostki chciały jak najlepiej wykorzystać to, co miały.

Kto mógłby mnie winić za to, że chciałam, aby mój mąż był przy mnie tak długo, jak to możliwe, byśmy patrzyli, jak dorastają nasze dzieci?

Zdając sobie sprawę, że mój plan z toaletą staje się rzeczywistością, ruszyłam w stronę budynku, upewniwszy się, że Mark się rozgościł.

Przez szklane drzwi widać było więcej niż kilka osób kręcących się po budynku. W domu, według strażnika.

Kilka osób stało w małych grupkach i bezczynnie rozmawiało, jakby na coś czekało, podczas gdy mała grupa schodziła po schodach.

Liczba osób, które się tu kręciły, sprawiła że się zastanowiłam, zanim odważyłam się otworzyć drzwi.

Może był tu jakiś inny obiekt, który nie byłby tak pełny o tej porze.

Liczne inne budynki wyrastały w odległości krótkiego spaceru od tego miejsca i rozciągały się po całym krajobrazie, sprawiając wrażenie, jakby to było małe miasto, które powstało i przetrwało na odludziu.

Sklepy, markety i inne budynki zajmowały teren, otaczający ten jeden dom, a mimo to wyglądało na to, że to małe miasto zamarło wczesnym wieczorem. Po prostu moje szczęście!

Spoglądając poza lokalne biznesy, można było dostrzec małe dzielnice, które oddalały się od tego miejsca, pnąc się powoli w górę po zboczu wzgórza.

Zbliżając się do szczytu jednego ze wzgórz, gdzie można by się spodziewać spektakularnych widoków, można było zobaczyć znacznie większe domy, które mówiły o bogactwie i znaczeniu.

A wpatrując się wystarczająco długo, można było dostrzec masywny budynek na szczycie góry, który, jak sobie wyobrażałam, mógł konkurować z tym.

Przez chwilę próbowałam sobie przypomnieć małe miasteczko, z którego wyjechaliśmy dziś rano, i wyobrazić sobie, jak musi ono wyglądać z góry.

Wdychając głęboko, zakończyłam zwlekanie i pchnęłam ciężkie drewniane drzwi.

Gdy się otworzyły, ludzie, którzy znajdowali się wewnątrz, ucichli.

Mężczyźni i kobiety odwrócili się w moją stronę, patrząc na tego, który wtargnął do ich sanktuarium.

Włoski na karku zaczęły mi się jeżyć, a mój instynkt walki lub ucieczki skłaniał mnie do tego drugiego.

Wzruszając ramionami, wykrzywiłam twarz i rzuciłam im wszystkim spojrzenie, które mówiło - Naprawdę nie chcę o to pytać, ale...

Ale ja naprawdę nie chciałam.

Teraz wiedziałam, że nie uda mi się daleko zajść, jeśli nie skorzystam z toalety. To musi być ta cała koncepcja, że jeśli myślisz o czymś wystarczająco mocno, to się spełni.

- Nie chcę przeszkadzać, ale panowie na zewnątrz powiedzieli, że jest tu toaleta, z której mogłabym skorzystać?

Moje spojrzenie prześlizgnęło się po obecnych, każdy w swoich własnych myślach.

Szukałam twarzy, która była na tyle przyjazna, że mogłabym być w stanie utrzymać jej spojrzenie i przekazać konieczność mojej prośby.

Kobiety zdawały się mnie oceniać, każda z nich decydowała, jakim jestem dla nich zagrożeniem.

Patrząc na ich eleganckie kształty i piękne rysy, założyłam, że musiałyby odrzucić myśl, że jestem jakimkolwiek zagrożeniem.

Jednak ich wyraz twarzy nie uległ zmianie.

Mężczyźni to była inna historia.

Każdy z nich miał inny wyraz twarzy: niektórzy nieufny, niektórzy aprobujący, a jeden prawie wyrwał mi oddech z płuc.

Od chwili, gdy poznałam Marka, nigdy nie było momentu, w którym jakikolwiek inny mężczyzna skradł mój oddech... aż do teraz.

Następny rozdział
Ocena 4.4 na 5 w App Store
82.5K Ratings
Galatea logo

Nielimitowane książki, wciągające doświadczenia.

Facebook GalateaInstagram GalateaTikTok Galatea