Jeźdźcy Tyru - Okładka książki

Jeźdźcy Tyru

Adelina Jaden

Samotny Wiking

BJORN

Mam przechlapane - myślę po raz tysięczny, kiedy szoruję brud z tylnej opony mojego roweru.

Całą noc ukrywałem się w moim warsztacie, w garażu naprzeciwko naszego domu klubowego.

Valhalla.

Słyszę muzykę po drugiej stronie drogi. Zderzające się kule bilardowe. Śmiech dziewczyn.

Moi bracia, mój król, wszyscy głodni historii o śmierci Pasado.

Śmierci, która jeszcze się nie wydarzyła.

Odmawiam cichą modlitwę do Tyra, boga wojny i sprawiedliwości, aby król Haf nie zamontował mojej głowy obok tego łosia, którego zastrzelił w Szwecji.

Miałem jedną robotę:

Zabić tego sukinsyna Javiera Pasado.

Toltekowie to nasi jedyni rywale w mieście w handlu bronią, nie licząc Rosjan, którzy zostawiają nas w spokoju tak długo, jak długo trzymamy się Bay Area.

Ale Toltekowie... ci skurwiele są chciwi.

Pół roku temu zaczęli rozbijać nasze interesy i próbowali zestrzelić moich braci. Kradną nasze gówno.

Nikt nie pieprzy się z Jeźdźcami Tyru nie dożywa wschodu słońca.

A jednak...

Toltekowie nadal żyją.

To wszystko miało się dzisiaj skończyć.

Miałem zamordować skurwiela, który dowodzi najazdami, w nadziei, że w końcu zaczniemy znowu zarabiać trochę pieniędzy.

Ale...

Ale najseksowniejsza kobieta jaką kiedykolwiek widziałem wszystko zepsuła.

Moje myśli wracają do tych szmaragdowo-zielonych oczu. Tego małego, napiętego ciała. Sposób w jaki jej koszula zwisała z ramienia...

- Wyglądasz jak gówno, brachu - mówi jakiś głos, a ja podnoszę głowę, by zobaczyć Tora stojącego w drzwiach garażu.

Moje ucho - to ten, którego nazywamy naszym wiceprezesem.

Tor i ja jesteśmy jedynymi Jeźdźcami, którzy dorastali w klubie - wychowani w tradycji naszych wikingowych przodków.

Cóż, nie wszystkich.

Jego ojciec założył amerykański oddział Jeźdźców Tyru, a jego dziadek wciąż prowadzi oddział macierzysty w Szwecji.

Gdyby Tor nie upierał się przy skróceniu włosów, wyglądałby jak wiking. Złote włosy, jasnoniebieskie oczy. Stado samic śledzących każdy jego ruch.

- Haf cię szuka - dodaje Tor, zajmując miejsce na ławce obok mnie i zdejmując buty.

-Haf wie, gdzie mnie znaleźć - mruknąłem, wracając do swojej pracy.

- Wszystko w porządku, brachu?

Wzdycham, porzucając mój projekt, by zająć miejsce obok mojego najlepszego przyjaciela. On podaje mi papierosa.

-Czy to o Lily?

Zesztywniałem na dźwięk jej imienia.

Lily.

Była jedynym jasnym światłem w tym ponurym świecie, w którym żyjemy.

Minęły prawie dwa lata odkąd...

Telefon zabrzęczał w kieszeni moich dżinsów. Wyciągnąłem go, wdzięczny za rozproszenie uwagi.

Ale telefon zastygł w mojej dłoni.

-Cholera. To Haf.

HafCzy to już koniec?
BjornCoś się wydarzyło.
HafJak to, kurwa, coś się wydarzyło?
HafCzy to jest zrobione czy nie?
BjornNie
BjornPodłożyłem go, ale była tam ta kobieta
BjornOdciągnęła go z drogi
HafChyba sobie jaja robisz
HafKim ona jest?
BjornNie mam pojęcia
HafZnajdź ją.
BjornNie wiem jak ją znaleźć
HafTO nie mój pieprzony problem
BjornNie chcesz, żebym się dowiedział kim ona jest?
HafGówno mnie to obchodzi.
HafŻadnych luźnych wątków.
HafSłyszysz mnie?
BjornGłośno i wyraźnie
BjornMój królu

Jęczę.

Wygląda na to, że teraz będzie dwóch w cenie jednego...

Fuck!

Jak ja mam ją znaleźć?

Podnoszę się, grzebiąc dłońmi w skórzanej kurtce w poszukiwaniu zapalniczki.

-A ty dokąd idziesz? - pyta Tor.

-Zobaczyć się z dziewczyną - mruczę.

-Chciałbym, żebyś mówił poważnie, brachu - odpowiada Tor, podążając za mną, gdy wyjeżdżam moim Harleyem z garażu. - Mogłoby ci to dobrze zrobić.

Ta, jasne.

Jestem zmęczony tym, że wszyscy patrzą na mnie jak na jakiegoś rannego szczeniaka.

Nic nie mówię, przekręcam kluczyk w stacyjce.

Silnik ożywa i zagłusza wszystko inne, co Tor może powiedzieć.

Kiedy odjeżdżam w noc, czuję się winny.

Winny, bo... jestem podekscytowany.

Znowu ją zobaczę.

To znaczy, muszę ją zabić, ale...

AVA

Belyy Krolik.

Biały Królik.

Stoję na środku oświetlonego stroboskopami parkietu, pośród masy kołyszących się tancerek pokrytych farbą do ciała i czarną skórą, próbując sobie przypomnieć, co tu robię.

Klub techno jest ciemny, ogromny i pachnie wilgocią, jak dżungla w nocy.

To miejsce jest znajome.. Czy ja tu już byłam?

Nie mogę stwierdzić.

I wtedy go widzę.

Siedzącego w tylnym rogu sali za czerwoną aksamitną liną - sekcja VIP - z dwoma masywnymi facetami w garniturach flankującymi go.

Jest klasycznie przystojny. Czysto ogolony. Ubrany na szaro, ciemnobrązowe włosy zaczesane do tyłu od jego opalonej sprayem twarzy. Wiele kobiet pewnie pada u jego stóp.

I wtedy przypomniało mi się, po co przyszłam.

Dla niego

Dzisiejszego szczęściarza.

Podchodząc do niego, czując jak jego ciemne oczy kierują się w stronę mojego skąpo odzianego ciała, wyciągnęłam z torebki tubkę szminki i pozwoliłam jej prześlizgnąć się przez palce.

Przeleciała przez całą podłogę i zatrzymała się u jego stóp.

Mój bohater z uśmiechem ją podnosi i podchodzi do mnie.

-Myślę, że to jest twoje - mówi ze swoim gładkim angielskim akcentem, pochylając się do mojego ucha.

-Oh! Dziękuję! - biorę tubkę z jego ręki, czując jego palce na moich.

Odchyla głowę, żeby lepiej na mnie spojrzeć, jego oczy błyszczą.

Proszę, powiedz, że jesteś tu sama - zaczął.

-Na to wygląda - teraz moja kolej na szeptanie mu do ucha. - Ale mam nadzieję, że nie za długo.

-To miejsce jest męczące - odpowiada, bawiąc się moimi srebrnymi kolczykami, które pasują do spinek wystających z mojego wysokiego kucyka. - Zatrzymam się w Ritzu. Co powiesz na to, żebyśmy...

-Znam miejsce dużo...bliżej - wcinam się, mrugając. - Jeśli masz dość odwagi.

Zanim zdążył się zastanowić, podchodzę i wpijam się w jego dolną wargę.

Jęczy, przyciąga mnie do siebie, czuję przez jego spodnie jak robi się twardy.

Nagle odwraca się i mówi coś do jednego ze swoich kolesi. I wtedy ciągnę go za rękę przez parkiet...

Wracamy do jamy królika

Prowadzę go ciemnym korytarzem, przez wąskie schody...

Nagle wszystko się zmienia.

Nie jestem już w klubie, ale na pokładzie jachtu, prowadząc bezwiednego miliardera z dala od imprezy wewnątrz.

Blondyn piorący pieniądze

Ocean jakby zatrzymał oddech.

Pchnęłam go na ścianę kajuty, a ręce zaczęły rozpinać jego pasek.

Łapie mnie za włosy i odchyla moją głowę do tyłu.

Nade mną morze gwiazd, a wokół znów wszystko się zmienia.

Stoję w łazience samolotu, ubrana w obcisły uniform stewardessy, podczas gdy drugi co do wielkości diler kokainy w Moskwie całuje ślad na moim dekolcie.

On wsuwa rękę w moją bluzkę, masując mój sutek.

-Kocham dziewczyny w kucykach - mruczy, przyciskając mnie do zlewu.

Wiem.

Jego ręce wędrują po moich plecach, ściskają mój tyłek.

Kurwa, mała, nie mogę się doczekać, żeby być już w tobie - mruczy.

Zrób to - zachęcam go.

Łapię go za kark i ściskam jego szyję.

On jęczy, próbując oderwać jedną z moich rąk od jego szyi i sprowadzić ją na dół, do niewiarygodnego wybrzuszenia w jego spodniach.

Zamknij oczy, skarbie - mówię cicho. - Mam dla ciebie niespodziankę.

Robi to i oblizuje swoje usta.

-Czy mi ufasz? - pytam.

-Tak.

Uśmiecham się z satysfakcją.

-Dlaczego?

C-co? - jego szczenięce oczy otwierają się, gdy wyciągam spinkę z mojego kucyka.

Zaciskam rękę za jego szyi.

- Dmitri Vasiliev przesyła pozdrowienia.

I poderżnęłam mu gardło.

Życie ucieka z niego, wszystko wokół zmienia się po raz kolejny.

Rozglądam się i okazuje się, że jestem w pokoju moich rodziców.

Deszcz uderza o dach. Cały pokój jest wypełniony niesamowitym niebieskawym światłem.

Odwracam się do mężczyzny leżącego na podłodze.

I kiedy widzę jego twarz...

Zaczynam krzyczeć.

Usiadłam z impetem, moja klatka piersiowa zaczęła się kołysać.

To był tylko sen - mówię sobie.

Łatwiej jest udawać, że nic, co widziałam, nie było prawdziwe.

Wycierając zimny pot z czoła, rozglądam się po moim zasranym motelowym pokoju.

Na zewnątrz jest jasno.

Już ranek? Mogłabym przysiąc, że dopiero co zamknęłam oczy...

Przecież nie jestem kimś, kogo można by nazwać twardym śpiochem.

W każdym razie nie odkąd opuściłam dom.

Sprawdzam swój telefon i widzę trzy wiadomości, które na mnie czekają.

Izzyheyooo
IzzyJesteś pewna, że chcesz się kręcić po San Leandro?
IzzyMam w okolicy inną nagrodę z twoim nazwiskiem.
AvaTak. Czekam tylko, aż Pasado wyjdzie ze szpitala.
AvaMa teraz za dużo obstawy.
AvaNie miałabym nic przeciwko innej pracy w międzyczasie.
IzzyOk, wysyłam ci teraz szczegóły.

***

- Proszę. Nie rób tego! - pulchny mężczyzna w średnim wieku w koszulce Battlestar Galactica z pyłem z Cheetosów na opuszkach palców czołga się po żwirowym parkingu na rękach i kolanach.

Próbuje mi uciec.

Czasami zabawnie jest patrzeć, jak próbują.

Ale ten facet, ten trzydziestosiedmioletni gnojek, który w zeszłym miesiącu wyszedł za kaucją po napadzie na pieprzonego Dunkin Donuts... mam go dość.

Rozwaliłam mu już kolana, a on nadal próbuje uciekać...

Zaciskam buta na jego plecach, a on w końcu upada, pogodzony ze swoim losem.

-Ręce za plecy - instruuję, a on wykonuje polecenie.

Zakuwając go w kajdanki, wpycham idiotę na tył mojego samochodu.

Tylko kilka godzin zajęło mi namierzenie tego faceta. Mieszkał w piwnicy swojej matki.

Ten tchórz próbował wymknąć się tylnymi drzwiami, a potem kazał mi gonić go do Starbucksa na końcu ulicy. Co za skąpa, mała suka.

Wzdycham...

Kolejny dzień, kolejny dolar.

Po prostu czekam na moją prawdziwą wypłatę.

I nie mówię o pięćdziesięciu kawałkach.

Po tych wszystkich bzdurach z Pasado wczoraj...

To jest kurwa osobiste.

Przyprowadzenie go będzie słodsze niż cholerne Jednorożcowe Frappuccino.

Wsiadam na przednie siedzenie samochodu, wyjeżdżam na główną drogę.

-Proszę! Ja tego nie zrobiłem! - mój łowca zawodzi z tylnego siedzenia. -Przysięgam na Boga!

Przewracam oczami.

Kiedy podjeżdżamy do czerwonego światła, włączam radio, żeby zagłuszyć jego jęki. Przeglądam kanały, w końcu znajdując jakieś w miarę przyzwoite disco.

Ciemna postać na motocyklu podjeżdża obok mnie na pasie do skrętu w lewo.

Stukając palcami w kierownicę, nucąc do słodkiej melodii z lat siedemdziesiątych, zerkam na kierowcę motocykla.

Niech to.

To on.

Ten seksowny motocyklista, który próbował zabić Pasado!

Moje oczy śledzą jego obcisłe, czarne dżinsy.

Ciemna koszulka przylega do każdego wyrzeźbionego mięśnia jego torsu.

Naprawdę lubi czarny.

Dobry panie, ten człowiek jest wyśmienitym napojem.

I nie mówię tu o kolejnym Frappuccino.

Jestem tak rozproszona, że nawet nie słyszę klaksonów za mną.

- Um...pani? - mówi mój zakładnik z tylnego siedzenia. -Wiesz, że to jest zielone światło, prawda?

W momencie, gdy oprzytomniałam, mężczyzna w czerni odwrócił głowę...

...i patrzy prosto na mnie.

Następny rozdział
Ocena 4.4 na 5 w App Store
82.5K Ratings
Galatea logo

Nielimitowane książki, wciągające doświadczenia.

Facebook GalateaInstagram GalateaTikTok Galatea